Dziś na jego parkiecie handluje się udziałami najbardziej podziwianych firm z sektora nowych technologii, na czele z serwisami społecznościowymi Facebook i LinkedIn, producentem gier Zynga, mikroblogiem Twitter oraz szybko wznoszącą się gwiazdą światowego e-commerce Grouponem. Tylko w ostatnim kwartale za pośrednictwem SecondMarket inwestorzy wyłożyli na udziały w nich 160 mln dol., a w całym ubiegłym roku – 400 mln dol. Wartość majątku wszystkich spółek, które od 2005 r. przewinęły się przez SecondMarket, to ponad 25 mld dol.
Prywatna giełda przyciąga uwagę nie tylko inwestorów i mediów, lecz także amerykańskiej administracji. Firmie Silberta przygląda się Securities and Exchanges Commision (SEC), dbająca o ład i porządek na rynku finansowym i giełdach (odpowiednik polskiej Komisji Nadzoru Finansowego), która zgłasza zastrzeżenia do tak swobodnego handlu udziałami spółek, z wyłączeniem przepisów i kurateli SEC. A finansiści i specjaliści od rynku nowych technologii przestrzegają, że działalność Silberta może się przyczynić do nadmuchania kolejnej bańki internetowej, przypominającej tę sprzed 10 lat, która zakończyła się bankructwem wielu dotcomów i kryzysem na rynkach finansowych.
Sam Silbert niespecjalnie się tym przejmuje. Wyglądający na dwudziestoparolatka, pucołowaty blondyn z krótką grzywką, z pewnością siebie i uśmiechem na twarzy kreśli plany dalszej ekspansji. – Wierzymy, że tworzymy następny Nasdaq, następny eBay, powiedziałby nawet, że jesteśmy Google'em Wall Street. Zrewolucjonizujemy rynek finansowy – mówił amerykańskiemu dziennikarzowi Danowi Ratherowi podczas wywiadu w siedzibie SecondMarket, która mieści się zaledwie kilkadziesiąt metrów od budynku nowojorskiej giełdy.
Reklama

Udziały z drugiej ręki

Zasada działania SecondMarket jest taka sama jak giełdy, na której handluje się akcjami publicznych spółek czy serwisów typu eBay lub Allegro, za pośrednictwem których można kupić praktycznie wszystko: w jednym miejscu spotykają się ci, którzy mają towar, i ci, którzy mają pieniądze. Na tym jednak podobieństwa się kończą. – Na giełdzie akcje kupować może przeciętny Kowalski, który ma dzięki temu szanse dorobić się majątku. SecondMarket to natomiast ekskluzywny klub dla wybranych, którzy i tak są już milionerami – wyjaśnia Paul Boutin z magazynu „Wired”.
By zostać graczem i móc kupować udziały, trzeba wykazać, że przez ostatnie dwa lata zarabiało się minimum 200 tys. dol. rocznie i co najmniej tyle samo wpłynie na nasze konto w bieżącym roku. Jeśli nie mamy stałego zatrudnienia, wystarczy mieć na koncie nie mniej niż milion dolarów (SEC próbował podnieść ten próg do 2,3 mld dol., ale na razie mu się nie udało). Nie wiadomo, ilu jest dokładnie takich inwestorów, ale Silbert podaje, że osoby prywatne odpowiadają za blisko 20 proc. obrotów na SecondMarket.
W praktyce działa to tak: sprzedający wystawiają swoją ofertę, a specjalny algorytm sugeruje, kto z zarejestrowanych kupujących, analizując jego wcześniejsze transakcje i możliwości finansowe, byłby najlepszym kandydatem do udziału w takiej transakcji. Do wytypowanych przez system osób dzwoni makler z SecondMarket i składa propozycję. Ostatecznie to sprzedający decyduje, z kim dobija targu.
Dominującą rolę w SecondMarket odgrywają gracze wagi ciężkiej: banki i fundusze inwestycyjne czy hedgingowe, dysponujące setkami milionów dolarów na inwestycje. Kupują nie tylko udziały w technologicznych gwiazdach z Sillicon Valley, lecz także wiele innych tak zwanych niepłynnych aktywów. Są wśród nich kredyty hipoteczne, papiery dłużne banków czy inne skomplikowane produkty, którymi handlują banki i instytucje finansowe.
Silbert prawdopodobnie nigdy nie wpadłby na pomysł SecondMarket, gdyby nie jedno z najbardziej spektakularnych bankructw w historii Ameryki – upadek Enronu. Amerykański gigant energetyczny upadł w 2001 r. w wyniku skandalu finansowego, jaki wywołały praktyki tzw. kreatywnej księgowości stosowane przez szefów spółki. Mówiąc w dużym uproszczeniu, na poczet przychodów i posiadanego majątku księgowano wpływy i aktywa, które dopiero miały się pojawić w przyszłości, zawyżając w ten sposób wartość posiadanych zasobów. Upadek Enronu pogrążył przy okazji wiele firm, jak np. doradczą Arthur Andersen, która firmowała wszystkie księgowe mistyfikacje. Ale część trwałego majątku spółki można było dalej wykorzystać. Warunkiem stało się znalezienie na niego kupca. Zadanie to przypadło w udziale Houlihan Lokey Howard & Zukin, firmie zajmującej się restrukturyzacją upadłych przedsiębiorstw. Jednym z jej pracowników był Barry Silbert.
Bankowość i finanse to pierwsza branża, do jakiej trafił po zrobieniu licencjatu z biznesu na Uniwersytecie Emory i uzyskaniu równocześnie licencji maklerskich, uprawniających go do pracy na Wall Street. Silbert wspomina, że największą trudnością było znalezienie chętnych na zakup np. funkcjonującego rurociągu w Brazylii. Nie było na świecie miejsca, w którym potencjalni zainteresowani takimi inwestycjami mogliby się spotkać ze sprzedającymi. „A gdyby tak handlować majątkiem firm czy udziałami w nich, tak jak handluje się rzeczami na eBayu?” – pomyślał. Tak zrodził się pomysł SecondMarket.
W 2004 r. razem z czterema pracownikami Silbert wynajął biuro na Manhattanie. Do dyspozycji mieli jeden komputer Della, dwa telefony i połączenie z internetem. – Pojawienie się każdego nowego uczestnika było świętem – wspomina. Po pierwszym roku firma miała miliard dolarów przychodów. Do drzwi Silberta szybko zapukali inwestorzy (akcje SecondMarket można dziś kupować w SecondMarket). Trzy lata temu za 3,8 mln dol. pakiet jego akcji nabył Lawrence Lenihan, prezes funduszu FirstMark Capital. Dzięki zastrzykowi gotówki Silbert zatrudnił kilku inżynierów z Google, którzy zbudowali mu profesjonalny system zarządzania transakcjami.
Gdy ruszał z SecondMarket, kariera Silberta w bankowości rozwijała się świetnie. Zarabiał rocznie ponad 400 tys. dol. – Żona bardzo odradzała mi rzucenie pracy w banku inwestycyjnym – przyznaje. Ale dziś wszelkie obawy o powodzenie przedsięwzięcia to już przeszłość. W ubiegłym roku przychody SecondMarket, uzyskiwane z 3 – 4 proc. prowizji od każdej transakcji, przekroczyły 35 mln dol. I ciągle rosną. Niedawno po 7,5 mln dol. włożyły w SecondMarket singapurski fundusz Temasek Holdings oraz najbogatszy mieszkaniec Hongkongu, Li Ka-shing (majątek wyceniany na 21 mld dol.). – W tym roku osiągniemy obroty w wysokości 500 mln dol. – zapowiada Silbert.

Bańka pęcznieje

Silbert postanowił uczynić z SecondMarket miejsce pozyskiwania kapitału przez spółki technologiczne z Doliny Krzemowej. Dla sprzedających to pod wieloma względami idealne rozwiązanie. Mogą łatwo upłynnić udziały i pozyskać pieniądze na rozwój. W przeciwieństwie do tradycyjnego debiutu giełdowego spółki nie muszą ujawniać dokładnych danych finansowych, raportować ich każdego miesiąca inwestorom, a także tłumaczyć się im z wyników finansowych, podejmowanych decyzji czy wysokości kursu akcji na giełdzie.
Okazało się, że sposób bardzo przypadł do gustu nie tyle nieznanym, początkującym start-upom, ile gwiazdom świata technologii. Dla Marka Zuckerberga, założyciela Facebooka, twórcy Groupona Andrew Masona czy Biza Stone’a i Evana Thomasa z Twittera stał się idealnym sposobem pozyskania kapitału. Bez wchodzenia na nowojorską giełdę.
Uwagę mediów i inwestorów najbardziej rozgrzewa oczywiście Facebook. Nie tak dawno jego wycena poszybowała do kwoty 50 mld dol., uznanej przez wielu analityków za astronomiczną, biorąc pod uwagę wyniki finansowe serwisu (po trzech kw. 2010 r. miał 1,2 mld dol. przychodów i 355 mln dol. zysku). Część ekspertów uważa, że to dmuchanie kolejnej bańki internetowej, do czego przykłada się właśnie SecondMarket, który też oferuje udziały w Facebooku. Połowa z ubiegłorocznego obrotu serwisu, wynoszącego 400 mln dol., przypadła właśnie na nie. LinkedIn, serwis społecznościowy dla menedżerów, chodził po 30 dol. za udział, co daje mu wycenę na poziomie 2,91 mld dol.
Silbert odrzuca zarzuty, że przyczynia się do drugiej internetowej bańki. – Ciekawe, że ludzie wiążą to, co dzieje się teraz, z wydarzeniami sprzed dziesięciu lat. Prawda, mamy tu wiele fantastycznych spółek, których wyceny poszły w górę w zawrotnym tempie w ciągu ostatnich kilku lat, ale to są prawdziwe biznesy. Osiągają przychody, a w niektórych przypadkach przynoszą już nawet zyski – mówi.
Są analitycy, którzy uważają, że jeśli Facebook ostatecznie zdecyduje się na debiut na giełdzie, SecondMarket straci kurę znoszącą złote jaja i jego czar pryśnie. Silbert pytany o to, tylko się uśmiecha. – Cóż, wierzę, że pojawi się następna, rozwijająca się szybko prywatna firma i ludzie, którzy będą chcieli w nią zainwestować – dodaje.
Na licznych branżowych konferencjach, na które jest zapraszany, czy w programach CNBC lub CNN, w których często gości, Silbert powtarza jak mantrę swój biznesowy cel. – Chodzi o to, by przekształcić strukturę rynku. Niektórzy mówią, że nie jestem w stanie rzucić wyzwania Wall Street i zmienić sposobu, w jaki inwestuje się w spółki od 50 lat. To sprawia, że jeszcze bardziej chcę robić to, co robię – podkreśla.