Piątek przed trzydniowym weekendem (w poniedziałek jest w USA dzień wolny) z założenia mógł być dniem niewielkiej korekty. Zostawanie na trzy dni (robocze w świecie arabskim) z akcjami po olbrzymich wzrostach jest przecież dość ryzykowne. Niedźwiedzie jednak nie miały łatwego zadania, mimo że po raz dziesiąty od zeszłego roku Ludowy Bank Chin podniósł stopy rezerw obowiązkowych.

Piątkowe kalendarium zawierało tylko jedną istotną pozycję: wystąpienie szefa Fed podczas dwudniowego szczytu ministrów finansów i szefów banków centralnych grupy G20 w Paryżu. Ben Bernanke z zapałem odpierał ataki swoich kolegów (szczególnie ze strony krajów rozwijających się), którzy twierdzili, że skup obligacji przez Fed (QE2 – poluzowanie ilościowe) szkodzi ich gospodarkom, buduje bańki spekulacyjne i zwiększa inflację.

Twierdził, że QE2 ma za zadanie jedynie pomóc gospodarce amerykańskiej, a kraje rozwijające się powinny być zainteresowane ożywieniem w krajach rozwiniętych (w domyśle dlatego, że wtedy będą miały zbyt na swoje produkty). Bernanke powiedział też, że na przepływy kapitałów wpływ ma wiele czynników niezwiązanych z działaniami Fed. Te przepływy nie stoją według niego w kontrze do obowiązujących trendów. Oświadczył wreszcie, że kraje rozwijające się mają narzędzia, którymi napływ kapitałów mogą zwalczyć, a USA też musi sobie z tym dać radę (chodziło o wzrost cen surowców). Najbardziej wymowne było oświadczenie, zgodnie z którym Fed nie będzie podnosił stóp lub zaostrzał politykę monetarną tylko po to, żeby spełnić wymagania rynków rozwijających się. Kuriozalne wystąpienie.

Rynek akcji rozpoczął dzień małym spadkiem, ale bardzo szybko znowu zjawili się kupujący. Podnieśli indeksy nieznacznie nad kreskę i rynek tam ugrzązł. Aktywność inwestorów była niewielka, a pod koniec sesji trzydniowy weekend i wykupienie rynku doprowadziło do powrotu indeksów do poziomu neutralnego. Jednak DJIA znowu całkiem wyraźnie wzrósł. Sesja była bez znaczenia.

GPW rozpoczęła sesję piątkową od nieśmiałego wzrostu, co po bezsensownym, a dużym spadku w czwartek potwierdzało tylko niezwykłą wprost słabość naszego rynku. Jeszcze bardziej widać ją było po kilkunastu minutach, kiedy to indeks wrócił praktycznie do poziomu z czwartku. Wtedy to jednak pojawiła się wreszcie chęć obrony rynku. Mimo że na świecie nic się nie zmieniało, u nas WIG20 zaczął pełznąć na północ.

Reklama

Z początku nic z tej próby obrony jednak nie wyszło. Po podwyżce stopy rezerw obowiązkowych w Chinach WIG20 ruszył na południe i zabarwił się na czerwono. Kontynuacji przeceny jednak nie było, bo spokój panujący na innych rynkach europejskich hamował u nas podaż. Widząc to popyt zaczął bronić wsparcia, co poskutkowało wzrostem WIG20. Widać było, że byki za wszelką cenę chcą ocalić wsparcie na poziomie 2.600 pkt. Ta obrona bardzo ośmieliła obóz byków. Pod kierunkiem akcji KGHM WIG20 rósł, mimo że na świecie nic się nie działo. Była to wreszcie normalna korekta bezsensownego spadku z czwartku. Udało się odrobić prawie połowę tego spadku i oddalić od wsparcia, ale sygnały sprzedaży nadal obowiązują.