To prawdziwa wojna. Na wyniszczenie – opowiada Jeremy Leggett o zmaganiach firm promujących zielone technologie energetyczne z wielkimi koncernami wydobywającymi ropę naftową i węgiel. Jak mało kto zna obie strony konfliktu. Przez lata pracował dla największych firm petrochemicznych, dla których poszukiwał złóż. Potem przeszedł na drugą stronę barykady: najpierw został bojownikiem Greenpeace International, by w końcu założyć firmę i fundację promujące oraz produkujące panele słoneczne, a także fundusz inwestujący w proekologiczne rozwiązania.
– Jestem przekonany, że energia odnawialna zastąpi paliwa kopalne. Nie stanie się to szybko, ale to nieuchronne. Próbuję do tego przekonać jak najwięcej ludzi, choć nie jest to łatwe. Wiem, że w tym, co robię, przypominam trochę kaznodzieję – opowiada Leggett. Praca misyjna Brytyjczyka trwa od 1998 roku: wówczas podjął decyzję o założeniu Solarcentury. W jego zamyśle miała to być niewielka organizacja promująca energię słoneczną. Szybko znudziło mu się wyłącznie mówienie o korzyściach płynących dla środowiska i portfeli z zainstalowania ogniw fotowoltaicznych. Chciał działać, i tak Solarcentury stało się firmą produkująca panele i prowadzącą badania nad ich nowymi, jeszcze wydajniejszymi rodzajami.
Nie jest to łatwy biznes, choć kolejne brytyjskie rządy sprzyjają ekologicznym technologiom, utrzymując ulgi podatkowe. – Mimo że jesteśmy już tyle lat na rynku, wciąż musimy przekonywać ludzi, że energia słoneczna jest opłacalna, że ogniwa sprawdzają się nie tylko na południu Europy, że bardzo dobrze radzą sobie także na północy, nawet w pochmurne dni – opowiada Leggett.
Reklama

Nieskuteczny Greenpeace

Ma jednak na koncie kilka spektakularnych sukcesów. Udało mu się przekonać w 2005 roku firmę, do której należy wieżowiec CIS Tower w Manchesterze, do całkowitej zmiany elewacji na panele słoneczne. Koszt niecodziennego liftingu 118-metrowego giganta wyniósł aż 5,5 mln funtów, ale inwestycja powoli się spłaca. Budynek produkuje rocznie 180 tys. kWh energii elektrycznej: część sam konsumuje, reszta jest odsprzedawana. Solarcentury przyczyniło się także do powstania pierwszej na Wyspach słonecznej ulicy. 23 domy oddane do użytku przy Henley Way w Rotherham w hrabstwie South Yorkshire spełniają najsurowsze normy emisji dwutlenku węgla. Udało się uzyskać ten wynik dzięki m.in. pokryciu ich dachów panelami słonecznymi.
Ostatnio Leggett zyskał nieoczekiwanego sojusznika, który napędza mu coraz więcej klientów: odległe Chiny. Błyskawicznie rozwijająca się gospodarka Państwa Środka potrzebuje ogromnych ilości ropy oraz węgla, by utrzymać wzrost sięgający rocznie nawet 10 proc. PKB. Pekin zasysa zasoby paliw kopalnych, tym samym przyczyniając się do wzrostu ich cen. A to przekłada się na wysokość płaconych rachunków. O ile w 1990 roku przeciętna brytyjska rodzina płaciła rocznie za prąd 264 funty, dekadę później zaledwie dziesięć funtów więcej, to w ubiegłym roku średni rachunek za energię wynosił już 449 funtów. – Sytuacja nie ulegnie zmianie. Ceny surowców energetycznych, nawet jeśli nie będą ciągle rosły, utrzymają się na wysokim poziomie. Na dodatek rządy próbując zrównoważyć budżet, z pewnością będą się godziły na kolejne podwyżki cen prądu. To naprawdę dobry moment dla takich firm jak Solarcentury na efektowne wdarcie się na rynek – mówi „DGP” Deborah Willson z London School of Economy.
Jeremy Leggett jak mało kto zdaje sobie sprawę z okazji do triumfu, zachowuje jednak spokój: nie mówi o rewolucji czy zielonym przewrocie. W trzeźwej ocenie sytuacji pomaga mu wykształcenie i doświadczenie. Wie, że koncerny nie poddadzą się tak łatwo, tylko w obronie swoich zysków sięgną po złoża ukryte głęboko pod dnem mórz czy opracują wydajniejszą technologię pozyskiwania paliwa z piasków roponośnych.

>>> Czytaj też: Przez Europę, która postawiła na energię odnawialną, przetoczy się fala bankructw

57-letni dziś szef Solarcentury ukończył geologię na Imperial College i przez kilkanaście lat pracował dla firm zaliczanych do Big Oil (BP, Chevron, ConocoPhillips, ExxonMobil, Royal Dutch Shell oraz Total). Jednocześnie wykładał na Royal School of Mines i prowadził naukowe badania nad geologią dna oceanów. – Wówczas po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że paliwa kopalne przyczyniają się do globalnego ocieplenia klimatu. Zająłem się tym problemem na długo przed tym, zanim stał się modny – zaznacza stanowczo. Wnioski, do jakich doszedł, okazały się dla niego na tyle poważne, że rzucił pracę i w 1989 roku zaczął działać w Greenpeace, organizacji walczącej o ochronę środowiska. Jako jej główny ekspert ds. zmian klimatycznych jeździł po świecie, próbując przekonać koncerny do zrezygnowania z ropy oraz węgla i przestawienia się na energię odnawialną. Z jakim skutkiem, łatwo się domyślić.

Dobrze zainwestowane pieniądze

Ale w Japonii oraz Niemczech zobaczył pierwsze elektrownie solarne i uznał, że właśnie ogniwa fotowoltaiczne są przyszłością nowoczesnej energetyki. W 1997 porzucił Greenpeace, założył Solarcentury i za cel postawił sobie wypromowanie energii słonecznej. Z rozmów i przekonywania niewiele jednak wynikało. Trzy lata później udało mu się zdobyć aż 6 mln funtów od Światowej Rady Biznesu na rzecz Zrównoważonego Rozwoju i zamienić Solarcentury w komercyjny biznes. Pierwsze zderzenie naukowca geologa z wolnym rynkiem o mało nie zakończyło się bankructwem: proekologiczne rozwiązania były wówczas tak drogie, że nikt nie chciał ich kupować. Pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony. W jego firmę postanowiła zainwestować Scottish and Southern Energy sprzedająca energię pozyskiwaną z jak najbardziej tradycyjnych źródeł. Kolejny milion funtów pozwolił Solarcentury przetrwać najgorszy moment i odbić się od dna. – Tak, przyjąłem pieniądze od truciciela. Nie oznacza to, że przeszedłem na stronę brudnego biznesu. Jeśli naprawdę chcesz coś osiągnąć, musisz współpracować z tradycyjnymi firmami energetycznymi, by pomóc im się zmienić – tłumaczy Leggett.
Dziś Solarcity, zatrudniająca ponad 130 osób, to największa firma oferująca na Wyspach systemy do pozyskiwania energii słonecznej. Wśród jej klientów są nie tylko prywatne przedsiębiorstwa, lecz także publiczne instytucje – takie jak szpitale czy więzienia – które przy chronicznym cięciu budżetów przez rząd w Londynie, chcą płacić mniejsze rachunki.
Sukces pozwolił Leggettowi na pójście o krok dalej. Najpierw, przy współpracy ze szwajcarskim Bank Sarasin & Cie AG, założył fundusz New Energies Invest AG. Jego statutowym celem jest wyłączne inwestowanie w firmy zajmujące się proekologicznymi rozwiązaniami. Szuka rozpoczynających działalność przedsiębiorstw mających obiecujący pomysł na zielony biznes i proponuje im współpracę. W odróżnieniu od funduszy hedgingowych, nastawionych na jak największy zysk, zawierane umowy są partnerskie. New Energies Invest AG kupuje część akcji (nigdy nie jest to pakiet większościowy), dzięki czemu mała firma pozyskuje środki na dalszy rozwój i utrzymuje nad sobą kontrolę. Odsprzedaje firmie udziały po pięciu, góra siedmiu latach, już po cenach rynkowych, gdy sytuacja finansowa spółki jest ustabilizowana. Sam fundusz zarabia na różnicy w cenie akcji. Drugim, w pełni charytatywnym przedsięwzięciem Leggetta było założenie w 2006 roku SolarAid. Fundacja koncentruje się na przekazywaniu paneli słonecznych oraz prostych technologii ich wytwarzania biednym państwom Afryki. SolarAid działa w Tanzanii, Kenii, Malawii i Zambii.
W Europie szef Solarcentury, który w latach 2002 – 2006 zasiadał w doradzającej brytyjskiemu rządowi radzie ds. energii odnawialnej, koncentruje się na promowaniu tzw. mikrogeneracji energii elektrycznej. Zamiast budowy wielkich elektrowni i setek kilometrów linii do przesyłania energii zachęca do stawiania na osiedlowe kotłownie wspomagane przez panele słoneczne. Takie połączenie, jak argumentuje, to najwydajniejszy sposób pozyskania taniej energii elektrycznej, bo minimalizuje się straty wynikające z jej przesyłania na wielkie odległości. Doskonałym przykładem wcielenia w życie zasady mikrogeneracji jest Dania, która zrezygnowała z budowy centralnych elektrowni mających zasilać wielkie połacie kraju.
Choć z pasji i przekonań Leggetta szydzi nie tylko prowadzący program motoryzacyjny „Top Gear” Jeremy Clarkson („wyciek ropy z tankowca to jak wejście słonia na pinezkę: planeta nawet nie odczuje”), ale i wpływowy dziennikarz oraz naukowiec George Monbiot zaciekle broni swoich racji. Przyjął nawet wyzwanie tego ostatniego i stwierdził, że do 2013 roku cena energii słonecznej nie będzie wyższa od tradycyjnej. Stawką publicznie przyjętego zakładu jest nie tylko 100 funtów, lecz także autorytet adwersarzy. Ostatnie wzrosty cen surowców energetycznych na światowych giełdach wywołane przez rewolty w arabskim świecie pokazują, że przepowiednia Jeremy’ego Leggetta może się spełnić o wiele szybciej.
ikona lupy />
Firma Solarcentury Jeremy’ego Leggetta uniknęła bankructwa dzięki inwestycji firmy energetycznej produkującej prąd z paliw kopalnych. Do dziś musi się z tego tłumaczyć / DGP