Grecja znalazła się w sytuacji gorszej niż niegdyś Argentyna. Nie może uwolnić kursu waluty, zmienić stóp procentowych. Może jedynie zaciskać pasa i czekać na pomoc z zewnątrz. Prędzej czy później doczeka się jej.

Doświadczenia poprzednich kryzysów wskazują jednoznacznie, że czas gra na niekorzyść zagrożonych państw. Im szybciej podejmie się zdecydowane działania, tym operacja jest mniej bolesna i kosztowna. Taką naukę można wyciągnąć z kryzysu azjatyckiego, rosyjskiego i krajów Ameryki Południowej z końca lat 90. ubiegłego stulecia. Zwykle dotknięte kłopotami państwa podejmowały niezbędne decyzje zbyt późno, pomoc międzynarodowych instytucji finansowych była negocjowana zbyt długo, jej warunki najczęściej prowadziły do nasilenia zjawisk kryzysowych i była ona mało skuteczna. Reakcje rynków finansowych utrudniały wyjście z kryzysu. Wszystkie te zjawiska mamy okazję obserwować także w przypadku Grecji.

>>> Czytaj też: Nad Europą Wschodnią zbierają się czarne chmury greckiego kryzysu

Przez wiele lat rząd tego kraju nie robił zbyt wiele, by utrzymywać gospodarkę i finanse w stanie równowagi, a nawet ukrywał negatywne zjawiska. Drastyczne posunięcia przyjęte gdy kryzys już wybuchł, nie mogły być wystarczająco skuteczne, a w żadnym przypadku nie sprzyjały stymulowaniu rozwoju gospodarczego. Były nakierowane przede wszystkim na ratowanie się przed niewypłacalnością. Podobnie jak w czasie kryzysu w Azji, Ameryce Południowej i Rosji, negocjacje dotyczące udzielenia międzynarodowej pomocy toczyły się długo, powodując napięcia na rynkach finansowych, a narzucane warunki okazywały się trudne do spełnienia.

Pod wieloma względami sytuacja Grecji jest podobna do tej, w jakiej znalazła się Argentyna pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia. Różnica na niekorzyść jest taka, że Grecja nie może samodzielnie zrobić zbyt wiele, by z kryzysu się wydobyć. Jej członkowstwo w Unii Europejskiej i strefie euro skazuje ją na pomoc zewnętrzną, a Unię na udzielenie tej pomocy. Podobieństwa sytuacji Argentyny sprzed kilkunastu lat i obecnych kłopotów Grecji są uderzające. Dotyczą zarówno przyczyn kryzysu, jak i warunków obrony przed nim i wychodzenia z niego. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z nierównowagą w gospodarce i narastaniem zadłużenia sektora publicznego, w tym zadłużenia zagranicznego. W obu przypadkach katalizatorem wybuchu kryzysu były przyczyny zewnętrzne. W przypadku Argentyny był to kryzys finansowy, który wybuchł w krajach azjatyckich oraz recesja w Brazylii. W przypadku Grecji podobną rolę spełnił globalny kryzys finansowy i załamanie światowej gospodarki. Argentyna, przyjmując system sztywnego kursu walutowego, powiązanego z dolarem i w konsekwencji ograniczając możliwość prowadzenia autonomicznej polityki pieniężnej, pozbawiła się bardzo istotnych narzędzi samoregulujących równowagę gospodarki i finansów kraju. Grecja, będąca członkiem wspólnoty europejskiej, nie ma własnej waluty i nie prowadzi własnej polityki pieniężnej. A różnice między sytuacją gospodarczą Argentyny i Stanów Zjednoczonych były równie duże, jak w przypadku Grecji i większości pozostałych państw Unii Europejskiej. Argentyna nie wykorzystała w porę możliwości, jakie dawało uwolnienie kursu waluty i zastosowanie mechanizmów polityki pieniężnej. Gdy się na to zdecydowała, było już zbyt późno. Grecja żadnego z tych narzędzi zastosować nie może, chyba że zdecyduje się na opuszczenie strefy euro, co byłoby niezwykle trudne i bolesne w skutkach. Wartość argentyńskiego peso po uwolnieniu jego kursu spadła w pierwszym momencie o 30 proc., powodując potężne perturbacje i w gospodarce i skutki mocno odczuwalne przez obywateli.

Reklama

>>> Czytaj też: Grecja i Irlandia pierwszymi ofiarami seksafery Strauss-Kahna

Płynny, czyli poddany rynkowym prawom popytu i podaży kurs waluty w połączeniu z elastyczną polityką pieniężną, stanowią podstawowe narzędzia utrzymywania równowagi gospodarczej i finansowej. Każda ingerencja w te mechanizmy kończy się na ogół kryzysem. Polityka sztywnego kursu waluty prędzej czy później prowadzi do jej dewaluacji. Po okresie sztucznej i wymuszonej siły, lokalna waluta albo musi być uwolniona i ulega deprecjacji albo broni się jej podwyżkami stóp procentowych, co hamuje rozwój gospodarki. Deprecjacja powoduje zwiększenie obciążenia spłatą zadłużenia, podobnie zresztą działa zaostrzanie polityki pieniężnej.

Uwolnienie kursu powoduje gwałtowną deprecjację waluty, którą rząd stara się powstrzymać angażując w jej obronę posiadane rezerwy walutowe. Zwykle są one niewystarczające i topnieją, bez osiągnięcia zamierzonego skutku. Kursy spadają o 30-50 proc. Tak działo się w Malezji, Indonezji, Korei w 1997 roku. Wszelkie próby ratowania sytuacji i reform prowadzone przy wsparciu finansowym MFW nie dawały rezultatów. Decydował rynek, czyli uciekający z tych krajów kapitał. Nie były w stanie zatrzymać go ani interwencje umacniające walutę, ani podwyższane stopy procentowe. Zaufanie zostało nadszarpnięte.

Utrzymywanie przez Argentynę sztywnego kursu walutowego przez niemal 10 lat (wprowadzono go w 1991 roku) w połączeniu z brakiem reform fiskalnych doprowadziło do recesji i kryzysu finansowego. Pod koniec 2001 roku zadłużenie Argentyny wynosiło około 150 mld dolarów. Gwałtowny spadek wiarygodności kredytowej kraju na światowych rynkach finansowych spowodował odcięcie od źródeł finansowania. W zamian za wprowadzenie restrykcyjnego programu oszczędności Międzynarodowy Fundusz Walutowy udzielić miał Argentynie 40 mld dolarów pożyczki. Pod koniec 2001 roku rząd ogłosił wstrzymanie spłaty zagranicznych kredytów. W styczniu 2002 roku uwolniono kurs peso, co spowodowało gwałtowny spadek jego wartości.

Sytuacja Grecji jest tym trudniejsza, że nie mogąc opuścić strefy euro, musi ponosić konsekwencje niezależnego od jej wewnętrznych warunków gospodarczych kursu euro i jeszcze mniej adekwatnej do nich polityki pieniężnej Europejskiego Banku Centralnego, podnoszącego stopy procentowe. Mocne euro i wysokie stopy są najmniej odpowiednią miksturą na greckie kłopoty.

>>> Czytaj też: FT: Kolejny kryzys może być wciąż przed nami

Zapewne zdają sobie z tego sprawę zarówno władze Unii Europejskiej, jak i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Z pewnością też muszą brać to pod uwagę, zastanawiając się nad sposobami i warunkami udzielania dalszej pomocy Grecji. W rzeczywistości to banki i kraje będące jej wierzycielami będą mieć największy problem, gdyby Grecja zaprzestała spłaty zadłużenia. Bardziej prawdopodobne wydaje się więc zwiększenie zakresu pomocy finansowej i łagodzenie jej warunków, choćby poprzez wydłużanie czasu spłaty pożyczek i zmniejszenie oprocentowania, niż restrukturyzację zadłużenia, podobną do tej, którą przeprowadziła Rosja w 1999 roku. Wówczas część zachodnich banków zgodziła się na zamianę długu w proporcjach 10 proc. na gotówkę, 20 proc. na obligacje trzyletnie i 70 proc. na obligacje cztero- i pięcioletnie.

ikona lupy />
Roman Przasnyski, analityk Open Finance / Inne