Udało się nam zbudować stabilny i odporny na zawirowania system. Polskie instytucje finansowe szybko nadrobiły straty wywołane niepewnością na światowych rynkach. Z kryzysu większość z nich wyszła obronną ręką.
Kiedy upadł Lehman Brothers wszystkie instytucje finansowe na świecie zaczęły nerwowo sprawdzać, na ile ich portfele mogą być zagrożone przez tzw. toksyczne aktywa. Na szczęście okazało się, że w Polsce właściwie nie było czego szukać – banki były konserwatywne i nie inwestowały w podejrzane papiery. W innych krajach banki padały, wyceny giełdowe nawet takich gigantów jak Citi leciały w dół, a u nas skończyło się na kwartalnej stracie wykazanej w 2009 r. przez kilka banków. Ostatecznie sektor zakończył rok z zyskiem netto na poziomie 8,7 mld zł, czyli o 5 mld zł mniej niż w rekordowym 2008 r.
Odbicie też nastąpiło szybciej niż wszyscy się spodziewali. Już w 2010 r. zysk netto sektora wzrósł do 11,7 mld zł. Jeśli sprawdzą się optymistyczne scenariusze, 2011 r. może okazać się rekordowy. Pojawiły się nawet prognozy, że zysk banków zwiększy się w ujęciu rocznym nawet o jedną czwartą, do prawie 15 mld zł.
Nasz system bankowy okazał się odporny w dużej mierze dzięki regulacjom KNF. To ta instytucja stoi na straży racjonalności zachowań bankowców i – jeśli nie liczyć niedopilnowania kwestii opcji walutowych, które wybuchły po osłabieniu złotego pod koniec 2008 roku – można powiedzieć, że z dużym sukcesem wymusiła na sektorze finansowym konserwatywne podejście do bankowości. Oczywiście, taki konserwatyzm (czyli de facto „dmuchanie na zimne”) oznacza niższe zyski podczas koniunktury, jednak podczas pierwszej fali kryzysu okazał się największym polskim skarbem.
Paradoksalnie, na korzyść Polski działało również to, za co bywaliśmy krytykowani: w momencie wybuchu kryzysu nie byliśmy zaawansowanym rynkiem pod względem inżynierii finansowej. Nowoczesne produkty inwestycyjne nie zadomowiły się u nas na tyle, by bankowcy je traktowali jako bezpieczne. Między innymi z tego powodu polskie banki nie lokowały środków w obligacjach emitowanych przez niektóre zagraniczne instytucje finansowe, które – pozornie bezpiecznie – okazały się papierami śmieciowymi. Gdy te instytucje upadły trzeba było takie aktywa wpisywać w straty – stąd efekt domina, który przetoczył się przez wiele państw z wysoko rozwiniętymi rynkami finansowymi.
Reklama
Ważne było też to, że w przypadku polskich kredytów mieszkaniowych większość z nich była (i nadal jest) brana na pierwsze, wymarzone mieszkanie. Tymczasem w USA, gdzie kredyty hipoteczne były zarzewiem kryzysu finansowego, duża ich część była zaciągana na kolejny dom czy np. letnią rezydencję. Kredytobiorca znacznie łatwiej przerywa spłatę takiego kredytu, aniżeli wtedy, gdy musiałby się wyprowadzić z jedynego mieszkania, jakie ma. Dlatego akurat w naszym kraju kredyty hipoteczne są wyjątkowo bezpieczne.
Zachowawcza polityka bankowców i wzrost gospodarczy, dzięki któremu kredytobiorców stać było na regulowanie rat, spowodowały, że żadna spółka z sektora finansowego nie musiała ratować się pomocą z budżetu państwa. Dlatego polscy bankowcy tak zdecydowanie sprzeciwiali się wprowadzeniu unijnego podatku bankowego. Jeden z argumentów, który przytaczali zwolennicy jego wprowadzenia, dotyczył utworzenia specjalnego funduszu, z którego w przyszłości będą wypłacane środki na ratowanie przed bankructwem banków przeżywających problemy. Polskich finansistów takie argumenty nie przekonują.
Nie oznacza to jednak, że uda im się ominąć wszystkie obostrzenia nałożone przez Unię. Poważnym wyzwaniem dla sektora będzie sprostanie nowym wymogom kapitałowym, które nakłada Bazylea III. Założenia określające minimalny poziom funduszy własnych, które muszą zgromadzić banki, przyjęto w listopadzie ubiegłego roku. Zaczną one obowiązywać stopniowo począwszy od 31 grudnia 2012 r., a przez siedem kolejnych lat banki będą musiały się do nich dostosować. Z wyliczeń firmy doradczej Deloitte wynika, że polskie banki nie powinny mieć problemu, jeśli chodzi o wysokość funduszy własnych. Znacznie gorzej sytuacja wygląda w Europie Zachodniej, gdzie potrzeba będzie miliardów euro na uzupełnienie niedoborów.