Dzisiejsze nastroje na światowych rynkach były zdecydowanie lepsze niż w ostatnich dniach. Na pierwszy rzut oka widać to po notowaniach franka, który tracił na wartości wobec wszystkich walut. Ponadto wzrosły indeksy w Azji chociaż inflacja w Chinach wyniosła aż 5,5 proc., a więc więcej niż oczekiwano. Wraz ze wzrostem inflacji wzrosła też stopa rezerw obowiązkowych w Państwie Środka, ale na to kolejne już schładzanie koniunktury nikt nie zareagował. Po tym komunikacie drożały także surowce, co jednoznacznie wskazuje, że poprawiła się atmosfera dla ryzyka.

Drugim, ale tym razem już dobrym, komunikatem dla byków była sprzedaż detaliczna w USA. Co prawda bezpośrednio trudno interpretować spadek wielkości sprzedaży w maju o 0,2 proc. jako dobry sygnał, ale ponieważ rynki były przygotowane na spadek o 0,4 proc., więc przewrotnie dane były dobre. Dane były jeszcze lepsze jeżeli wyłączyć z nich sektor motoryzacyjny, bo bez aut sprzedaż w Stanach wzrosła o 0,3 proc. To nie oznacza jeszcze, że amerykańska gospodarka ma się dobrze, ale przynajmniej na kilka miesięcy odcina spekulacje o spadających chęciach do zakupów wśród konsumentów z USA. Być może będą oni nominalnie kupować coraz więcej, jednak realna wartość zakupów wcale nie musi rosnąć, ponieważ w innej dzisiejszej publikacji inflacja w cenach amerykańskich producentów zwiększyła się o 7,3 proc. w skali roku. To już niebezpieczny poziom, który będzie zmuszał producentów do przerzucania kosztów na odbiorców, a o szybkości tego procesu będziemy mogli przekonać się już jutro podczas publikacji inflacji CPI ze Stanów.

Końcówka sesji nie przyniosła u nas żadnych zmian poza niewielkim powiększeniem wzrostu WIG20, jednak nie dotarliśmy nawet do poziomu 2900 pkt., który pomógłby rozruszać handel. Niestety z uwagi na piątkowe wygasanie kontraktów jeszcze tylko w środę możemy liczyć na normalny handel, a już w czwartek zaczną się kontraktowe rozgrywki z których nie można wyciągać żadnych logicznych wniosków.