W środę i tak już fatalne nastroje na Wall Street jeszcze bardziej się pogorszyły. Skala spadku indeksów była bardzo poważna. To czwarta tak dynamiczna zniżka w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Dow Jones stracił 210 punktów, spadając o 1,6 proc., Nasdaq poszedł w dół o 75 punktów, czyli o 2,65 proc., a S&P500 o 27 punktów, a więc o 2 proc. i ledwie utrzymał się powyżej 1300 punktów. Trudno się dziwić, że w obliczu najpoważniejszych w ostatnich latach perturbacji w amerykańskich finansach, rynki zaczynają się coraz mocniej niepokoić, ocierając się o panikę. Wczoraj do obaw o wypłacalność największego dłużnika świata doszły jeszcze te związane ze stanem jego gospodarki. Przedpołudniowe dane o spadku zamówień na dobra trwałe były jedynie przygrywką. Wieczorem wskaźniki zostały sprowadzone do parteru informacjami płynącymi z Beżowej Księgi, czyli raportu Fed o stanie gospodarki. Wynika z niego, że spowolnienie zanotowano w ośmiu spośród dwunastu dystryktów, inwestycje są wciąż słabe, podobnie jak sytuacja na rynkach pracy i nieruchomości. Obraz jest gorszy niż ten z poprzedniego raportu.

Giełdy europejskie mogą mieć dziś problem. Gdy handel na naszym kontynencie się kończył, za oceanem nastąpiło chwilowe złagodzenie początkowych spadków. Widać było niepokój i potencjalną skalę zagrożenia przeceną, bo Nasdaq już wówczas spadał o ponad 2 proc., a S&P500 szedł w dół o ponad 1,5 proc. Ale przejściowa poprawa spowodowała, że zniżki w Paryżu i Frankfurcie sięgały jedynie 1,4 proc., a nasz indeks blue chipów stracił 1,1 proc., choć przed końcem notowań zniżkował o ponad 1,5 proc. W dodatku przyjdzie się nam zmierzyć nie tylko z amerykańską przeceną, ale też z decyzją agencji Standard & Poor's o obniżeniu ratingu Grecji oraz coraz liczniejszymi opiniami o zagrożeniu kryzysem kolejnych krajów Europy. Obawy te miały swój wyraz już wczoraj w postaci 2 proc. spadku indeksu w Madrycie oraz niemal 3 proc. zniżek w Mediolanie i Lizbonie. Wszędzie najmocniej ucierpiały notowania banków. WIG20 ma otwartą drogę do testowania dołka z 17 lutego położonego na wysokości 2640 punktów, czyli niecałe 50 punktów poniżej środowego zamknięcia. W obecnych warunkach to dystans do pokonania nawet w ciągu jednej sesji.

Jak odebrały sytuację na Wall Street inne rynki, nietrudno się domyślić. Wskaźnik giełdy argentyńskiej spadł o 3 proc., w Chile zniżka wyniosła 2,5 proc. w Brazylii 1,8 proc., w Kanadzie 2 proc. W Azji także dominowały spadki choć ich skala była mniejsza. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei tracił 1,5 proc., po 1 proc. w dół szły indeksy w Hong Kongu, Bombaju i Szanghaju. Kontrakty na amerykańskie indeksy były na niewielkim plusie, dając nadzieję na powstrzymanie przeceny, choć szukanie w tym wskazaniu optymizmu może okazać się zawodne.

Przed nami kolejna nerwowa sesja, w trakcie której trudno liczyć na zwyżkę indeksów.

Reklama