Warszawski parkiem ma za sobą siedem kolejnych tygodni kończących się spadkami. Po tak długiej serii aż się prosi o korektę. Próby przerwania czarnej serii widzieliśmy w piątek. Ale to wciąż za mało.

Piątkowa sesja na Wall Street przyniosła dalszy ciąg wahań nastrojów. Rozpoczęła się neutralnie, po czym indeksy szybko poszły w górę, zyskując po ponad 1 proc. Podaż skontrowała i byki przez kilka godzin musiały bronić wskaźników przed zejściem pod kreskę. W końcu niedźwiedzie zwyciężyły, Dow Jones i Nasdaq zniżkowały po 1,6 proc. a S&P500 spadł o 1,5 proc. Okolice 1120 nadal zdają się być wsparciem, chroniącym przed głębszym spadkiem. Jest spore prawdopodobieństwo, że znaczenie tego poziomu zostanie przetestowane we wtorek, gdy opublikowane zostaną wskaźniki aktywności gospodarczej w Chinach i krajach strefy euro. Oczekiwania co do ich wartości są pesymistyczne i prawdopodobnie inwestorzy uzyskają potwierdzenie obaw o pogarszanie się sytuacji gospodarczej. W drugiej części tygodnia możliwa jest poprawa nastrojów w nadziei, że Fed w piątek zakomunikuje przynajmniej gotowość do podjęcia działań wspomagających zanikające ożywienie.

Zmienność nastrojów na nowojorskim parkiecie wprowadziła nieco zamieszania na giełdach europejskich, a na warszawskiej w szczególności. Uratowała je przed głębszą przeceną, choć na wiele się to nie zdało, ba spadki i tak były pokaźne. W najgorszym momencie DAX zniżkował o 4,5 proc., a ostatecznie skala spadku zmniejszyła się do 2,2 proc., czyli o połowę. Podobnie było w Paryżu. Jedynie londyński FTSE zachowywał się wyraźnie lepiej, choć i on tracił już 3 proc. Indeksy głównych parkietów kontynentu prezentują się jednak fatalnie. Wskaźnik we Frankfurcie znalazł się na poziomie najniższym od września 2009 r. W ciągu poprzedniego tygodnia stracił 8,5 proc.

Nasz indeks największych spółek rwał się do wzrostu już wczesnym popołudniem, gdy tylko kontrakty na amerykańskie indeksy przestały straszyć 2 proc. spadkiem. Nawet na tak słaby sygnał poprawy nastrojów WIG20 zareagował niemal euforycznie. Trudno inaczej określić przejście od porannego spadku o 3,7 proc. do zwyżki sięgającej 2,5 proc. i przebicie poziomu 2300 punktów. Ale bez dalszego wsparcia zza oceanu byki bardzo szybko straciły siłę i ostatecznie wskaźnik ledwie utrzymał się nad kreską. To zapatrzenie się na Amerykę sugeruje, że początek dzisiejszej sesji może przynieść w Warszawie spadki, wynikające z rozczarowania słabym zakończeniem handlu za oceanem. Spadkowy początek jest tym bardziej prawdopodobny, ponieważ rano w dół szły też kontrakty na amerykańskie indeksy, tracąc po 0,4 proc.

Na parkietach azjatyckich dziś także dominowały spadki. Nikkei na godzinę przed końcem handlu szedł w dół o 0,7 proc., tyle samo tracił Shanghai B-Share, a Shanghai Composite zniżkował o 0,3 proc. W Hong Kongu i na Tajwanie spadki sięgały po około 0,5 proc. Najgorzej radziły sobie wskaźniki w Indonezji, Korei i Tajlandii, gdzie spadki przekraczały 1,5 proc.

Reklama