We wtorek przez większą część dnia w Europie wygrywała interpretacja rodem z Korei i pochodząca zza oceanu, dotycząca zarówno Chin, jak i strefy euro. Po publikacji danych, wskazujących na hamowanie chińskiego przemysłu, indeks w Seulu skoczył o 4 proc. We wtorek rano kontrakty na amerykańskie indeksy szły w górę o 1 proc. po informacjach z Chin, a drugie tyle zyskiwały po danych z Europy. Europejskie giełdy, choć niezbyt zachwycone perspektywami swojej gospodarki, nie miały wyjścia i musiały rosnąć. Później inwestorzy po obu stronach oceanu zaczęli się zastanawiać. W wyniku tego namysłu bykom poplątały się nogi i niewiele brakowało, by znalazły się na deskach. Jednak po południu bardziej zaprawieni w rodeo Amerykanie pokazali na co ich stać.

Indeksy na Wall Street poszły w górę o ponad 1 proc., a za nimi podążyły słabnące wskaźniki w Paryżu i Frankfurcie. Po zakończeniu handlu na naszym kontynencie, inwestorzy zza oceanu dali popis entuzjazmu, wykreowanego z byle czego. S&P500 wystrzelił w górę o prawie 2,5 proc. Wówczas podaż połapała się, że może wykorzystać słabsze dane o sprzedaży domów oraz fatalny odczyt wskaźnika aktywności gospodarczej w rejonie Richmond i doprowadziła do lekkiego cofnięcia się wskaźników. Gdy jednak do tego doszła informacja o trzęsieniu ziemi w okolicy Richmond, indeksy dostały nowego napędu. Dow Jones zyskał ostatecznie 2,8 proc., Nasdaq skoczył o ponad 4 proc., a S&P500 o 3,4 proc. W normalnych warunkach należałoby takie zachowanie uznać za irracjonalne. Ale wczoraj uznano, że tych warunkach Fed na pewno zrobi coś dobrego dla gospodarki, a przede wszystkim dla rynków.

Takimi drobiazgami, jak chwiejące się znów za sprawą Finlandii losy uruchomienia drugiego pakietu pomocy dla Grecji czy zapowiedź strajku generalnego we Włoszech przeciwko planom oszczędności przyjętym przez rząd nikt się nie przejmował.
W tym kontekście można przypuszczać, że im gorsze będą dzisiejsze dane o zamówieniach na dobra trwałe oraz indeks cen nieruchomości, tym większa szansa na wzrosty indeksów. Zachowanie się wskaźnika naszych blue chipów pozostaje nieprzewidywalne. We wtorek dokonał on kilku dziwnych zwrotów w różnych kierunkach, więc może zachować się podobnie i dziś. Tym bardziej, że sytuację przed dzisiejszą sesją skomplikowało obniżenie przez Moody’s ratingu Japonii i nadanie mu perspektywy negatywnej. I negatywna była reakcja giełd azjatyckich. Nikkei na godzinę przed końcem handlu tracił 1 proc., w Hong Kongu i na Tajwanie indeksy spadały po 0,7-0,8 proc. W Szanghaju zwyżka sięgała 0,2 proc. Rano po prawie 1 proc. w dół szły też kontrakty na amerykańskie indeksy. Wszystko to tworzy niełatwą do rozszyfrowania łamigłówkę prognostyczną. W takich przypadkach często pozostawanie z boku bywa lepszym rozwiązaniem niż angażowanie się w przepychankę, której wynik jest mocno niepewny.