Weekendowe spotkanie ministrów finansów i szefów banków centralnych siedmiu najbogatszych państw świata czyli G7, zakończyło się jednak wydaniem przez to gremium oficjalnego komunikatu, choć wcześniej tego nie planowano. Jego treść można interpretować dowolnie, bowiem konkretów w nim niewiele. Mowa w nim o wyraźnych oznakach spowolnienia gospodarczego oraz woli i możliwościach reagowanie na to zjawisko, konieczności przeprowadzenia reform strukturalnych i pozostawania w kontakcie w kwestii ewentualnej wspólnej interwencji na rynku walutowym. Zapewniono, że nie istnieje plan B dla Grecji. Plan nie istnieje, ale - jak twierdzi Der Spiegel - prace trwają. Zresztą trudno, by w tak istotnej kwestii zdać się na żywioł. Tym bardziej, że plotki o bankructwie Grecji są coraz bardziej natarczywe. Podobnie jak te, mówiące o możliwości obniżenia ratingu Włoch.

Natłok negatywnych informacji dotyczących i Europy i Ameryki spowodował, że piątek znów należał do czarnych dla byków dni. Wyprzedaż znów przybrała na sile. DAX tracący ponad 4 proc. zbliżył się do niedawno ustanowionego dołka. Jego przełamanie będzie miało poważne konsekwencje, z możliwością dalszej zniżki nawet o ponad 10 proc. Prawie 5 proc. spadek naszego indeksu największych spółek do aż tak groźnej sytuacji jeszcze nie doprowadził, ale w Warszawie też wesoło nie jest. Jeśli w okolicach poziomu 2240 punktów spadki nie zostaną powstrzymane, indeks powędruje w kierunku niedawnych dołków.

Piątkowa sesja na Wall Street nie pozostawiała wątpliwości co do dominującego kierunku ruchu indeksów. Dow Jones stracił 2,7 proc., spadając poniżej 11 tys. punktów. S&P500 zniżkował także o 2,7 proc. i dotarł w pobliże psychologicznej bariery 1150 punktów. Oba wskaźniki jedynie niewielki krok dzieli od dołków z początku sierpnia. Brakujące 30 punktów to dystans do pokonania w ciągu jednego dnia.

Trudno przewidzieć, czy ten dzień nastąpi właśnie dziś. W powietrzu wisi tyle zagrożeń, że lada pretekst może sprowokować kolejną falę wyprzedaży. Kontrakty na amerykańskie indeksy rano spadały po 1,6-1,7 proc., w Azji skala spadków robiła spore wrażenie. Nikkei tracił ponad 2 proc., w Hong Kongu spadek przekraczał 3,5 proc., na Tajwanie 2,5 proc.

Reklama

Jeśli nic przełomowego, odmieniającego nastroje inwestorów nie nastąpi, najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz kolejnego testowania dołków i ubijania dna. W scenariuszu na kilkanaście najbliższych sesji rysuje się całkiem realne zagrożenie zejściem S&P500 w okolice 1050 punktów, czyli o 9 proc. poniżej piątkowego zamknięcia. I tam można wypatrywać twardego dna. Stuknięciu w nie towarzyszyć będzie być może informacja o skoordynowanej międzynarodowej reakcji na globalne spowolnienie, o której mowa w komunikacie z posiedzenie G7.