Pakiety stymulacyjne oraz rzucenie na rynek setek miliardów pustych dolarów nie pobudziło koniunktury. Waszyngton może przełamać stagnację, już tylko reformując fiskusa
N asz system podatkowy blokuje wzrost gospodarczy – przekonuje demokratyczny senator Ron Wyden, który od lat zabiega o radykalne zreformowanie fiskusa. Podkreśla, że to ostatni moment na przeprowadzenie zmian, które wyrwałyby amerykańską ekonomię z pokryzysowej stagnacji. Pomysł Wydena zyskuje na popularności. Niezadowolenie z systemu podatkowego narasta już nie tylko wśród zwykłych obywateli, ale również i przedsiębiorców.
Warren Buffett, jeden z najbogatszych ludzi świata, szef funduszu inwestycyjnego Berkshire Hathaway, już w sierpniu wezwał Waszyngton do przeprowadzenia zmian. – Płacę mniejszą efektywną stawkę podatkową niż moi pracownicy. Coś jest więc nie tak, bo to nie jest sprawiedliwe rozwiązanie. Konieczne są reformy, bo najbogatsi są wystarczająco długo rozpieszczani przez przyjazny miliarderom Kongres – mówił.

>>> Czytaj też: Bogacze popierają "Okupację Wall Street" i krytykują nierówności społeczne

Ale to jedna strona medalu. Prezes Coca-Coli Muhtar Kent zwraca uwagę, że obowiązujące rozwiązania odstraszają firmy od inwestowania w Stanach Zjednoczonych. I podaje przykład: wśród najbogatszych państw OECD stawka podatkowa CIT w Ameryce jest drugą pod względem wysokości, więc koncerny szukają bardziej przyjaznych miejsc – i wybierają choćby Chiny. Rozwojowi nie sprzyja także opodatkowanie dochodów uzyskanych za granicą według stawek obowiązujących na terenie USA. Edward Rapp, dyrektor finansowy producenta maszyn budowlanych Caterpillar, mówi znacznie dosadniej: „Musimy zburzyć system opodatkowania korporacji”.
Reklama
Nikt nie ma wątpliwości, że dobrze przemyślana reforma podatkowa – która skłaniałaby firmy do zwiększenia inwestycji oraz zatrudnienia – pomogłaby w gospodarczym odrodzeniu Ameryki. Jednak perspektywa uchwalenia zmian przed wyborami prezydenckimi 2012 roku jest bardzo wątpliwa.

Za słaby Obama

Dwie główne partie zgadzają się co do konieczności reform. Prezydent Barack Obama i republikański przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner mówili w ubiegłym miesiącu, że zmniejszeniu powinny ulec stawki dla osób fizycznych oraz firm, przy jednoczesnej rezygnacji z ulg, które rocznie kosztują budżet nawet 1 bln dolarów (wielomiliardowe ulgi przysługują np. dochodowym koncernom wydobywczym).
Jednak strony nie zgadzają się co do szczegółów. Demokraci uważają, że to bogatsi powinni się stać źródłem większych dochodów federalnego rządu. – Klasa średnia nie powinna płacić większych stawek niż milionerzy i miliarderzy. To kwintesencja amerykańskiej idei, że ci z nas, którym powodzi się bardzo dobrze, oddają większą część dochodów na utrzymanie państwa, które dało im możliwość osiągnięcia tak spektakularnego sukcesu – mówił Obama. Na to nie zgadzają się Republikanie. Twierdzą, że zwiększenie podatków dla najbogatszych nie stworzy zachęty do tworzenia nowych miejsc pracy. Nalegają również na to, by walka z deficytem polegała przede wszystkim na cięciu wydatków publicznych. – Wszyscy wiedzą, że opodatkowanie każdego grosza zarabianego przez najbogatszych nie rozwiąże naszych problemów – stwierdził Orrin Hatch, republikański szef senackiej komisji finansów.
Los reformy podatkowej leży w rękach 12 kongresmenów (miejsca w tym zespole są równo podzielone między republikanów i demokratów), którzy do 23 listopada mają przedstawić plan zmniejszenia deficytu budżetowego o co najmniej 1,2 bln dolarów w ciągu najbliższej dekady. W najlepszym wypadku szczegółowy projekt reformy fiskusa – z nowymi stawkami oraz ze wskazaniem, które ulgi ulegną zlikwidowaniu – zostanie przygotowany dopiero w przyszłym roku. Zatem reforma stanie się przedmiotem gorącej kampanii wyborczej i dopiero zwycięzca przyszłorocznej batalii o Biały Dom będzie próbował ją przeprowadzić. Będzie to rok 2013.
Ale czy Stany Zjednoczone stać na tak długie oczekiwanie? Część ekonomistów oraz polityków w Waszyngtonie uważa, iż potencjalne korzyści z reformy podatkowej są tak niewielkie, że zmiany będą miały jedynie marginalny wpływ na gospodarkę kraju. Jednak dla tych, którzy coraz głośniej mówią o tym, że system podatkowy jest przeszkodą dla kulejącej gospodarki, odpowiedź jest jedna – USA nie mogą czekać.

Wrócić do epoki Reagana

Ameryka po raz ostatni przeprowadziła radykalne zmiany w podatkach w 1986 roku – tamte ustawy są powszechnie uważane za jedno z największych osiągnięć prezydenta Ronalda Reagana. Po miesiącach trudnych negocjacji z republikańskim Senatem i zdominowaną przez Demokratów Izbą Reprezentantów, uwiecznionych na stronach bestsellerowego thrillera politycznego „Showdown at Gucci Gulch”, Reagan mógł powiedzieć, że w USA został wprowadzony najbardziej współczesny system podatkowy w rozwiniętym świecie: „system zachęcający do podejmowania ryzyka i innowacji oraz pobudzający do działania starego dobrego amerykańskiego ducha przedsiębiorczości”.
Ćwierć wieku później te słowa przestały być aktualne. Ustawodawstwo podatkowe liczy obecnie ponad 10 tys. stron i jest zrozumiałe wyłącznie dla najlepiej opłacanych księgowych. Gdyby położyć jeden na drugim wszystkie przepisy dotyczące fiskusa, powstałaby wieża o wysokości 1,5 m.
– Odeszliśmy bardzo daleko od dobrze skonstruowanego, nowoczesnego systemu podatkowego – mówi Donald Marron, dyrektor waszyngtońskiego ośrodka analitycznego Centrum Polityki Podatkowej Urban-Brookings. Jednym z głównych mankamentów prawa jest mnogość tymczasowych postanowień, od obniżenia podatków z czasów George’a W. Busha, które ma wygasnąć z końcem 2012 roku, po jednoroczne obniżenie podatku od wynagrodzeń, które kończy się w styczniu. Drugą bolączką są niezliczone ulgi podatkowe wprowadzone po 1986 roku. – Realizujemy politykę społeczną i gospodarczą za pomocą kodeksu podatkowego, a to nie ma najmniejszego sensu – przekonuje Pamela Olson, prawnik specjalizujący się w prawie podatkowym ze Skadden Arps, międzynarodowej firmy prawniczej i były urzędnik w Departamencie Skarbu w administracji George’a W. Busha.
Jednak likwidacja ulg nie będzie łatwa. Ich zniesienie byłoby bardzo kosztowne politycznie dla administracji Baracka Obamy i poszczególnych członków Kongresu, którzy chcieliby zachować branżowe przywileje dla swoich okręgów wyborczych. Zwolennicy zmian przekonują jednak, że lekarstwem na przełamanie stagnacji może być tylko reforma systemu podatkowego. – To jedyna droga do zwiększenia inwestycji i zmniejszenia bezrobocia. Nic innego nam nie pozostało – mówi senator Ron Wyden.