Kanclerz Angela Merkel przeforsowała na czwartkowym szczycie w Brukseli własną koncepcję ratowania strefy euro. Czy kryzys mamy za sobą?
Nie sądzę. Pomysł, aby zwiększyć możliwości Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej (EFSF) jedynie poprzez kredyty gwarantowane jego wyjściowym kapitałem (tzw. lewarowanie), nie będzie wystarczający, aby uratować Włochy. Rodzi się więc ogromne ryzyko, że plan Angeli Merkel doprowadzi Włochy na skraj bankructwa. Jest bowiem bardzo mało prawdopodobne, aby rząd Silvia Berlusconiego zdołał w ciągu kilku miesięcy przeprowadzić takie reformy strukturalne, które zapobiegną recesji. A kiedy włoska gospodarka zacznie się kurczyć, rynki mogą zacząć panikować i wyprzedawać włoskie obligacje. Wtedy trudno będzie o ratunek.
Co zatem należało zrobić?
Reklama
W tym przypadku lepszą koncepcję mieli Francuzi: zaprzęgnąć do pomocy Europejski Bank Centralny i zmusić go do tego, aby udzielić niemal nieograniczonej pożyczki EFSF na ewentualny ratunek dla Włoch. To zapewniłoby na długo stabilność włoskiemu państwu i dało Berlusconiemu czas na uzdrowienie gospodarki.
Dlaczego kanclerz Merkel odrzuciła plan Nicolasa Sarkozy’ego?
Z dwóch powodów. Po pierwsze zgodnie z tradycyjną wizją Bundesbanku nie chciała, aby Europejski Bank Centralny został przekształcony w instytucję polityczną, która służy rządom i nie jest już niezależna. Tyle że ten argument jest chybiony, ponieważ od kiedy EBC na masową skalę kupuje obligacje Grecji, Portugalii, Włoch czy Hiszpanii, i tak kieruje się racjami politycznymi. Po drugie kanclerz Merkel chciała zachować pełną kontrolę nad pakietami pomocy dla krajów południa Europy. Tak teraz będzie, ponieważ każda decyzja EFSF musi zostać zatwierdzona przez niemiecki Bundestag. Mario Draghi, szef EBC, mógłby natomiast działać o wiele bardziej samodzielnie.
Po raz pierwszy w historii Unii Europejskiej jeden kraj, Niemcy, właściwie rozgrywa cały scenariusz przebudowy instytucji Wspólnoty. Czy nie jest to niebezpieczne?
Jest, ale nie tyle ze względów politycznych, ile ekonomicznych. Angela Merkel konsekwentnie dąży do marginalizacji Komisji Europejskiej, ponieważ uważa, że pod kierunkiem Jose Manuela Barroso zbytnio służy ona interesom Portugalii i najbardziej zadłużonym krajom Południa. Opracowywanie porozumień wyłącznie w tandemie z prezydentem Sarkozym jest dla kanclerz Merkel wygodne, bo Francja staje się coraz słabszym partnerem, który musi w coraz większym stopniu ulegać niemieckim wskazówkom. O tej nierównowadze świadczy rosnące odchylenie między rentownością francuskich i niemieckich obligacji: inwestorzy dostrzegają coraz większą różnicę między stabilnością obu krajów. Jeśli jednak kłopoty gospodarcze Francji będą się nasilać, jej gospodarka coraz bardziej hamować, a dług narastać, wówczas kraj straci najwyższą ocenę ryzyka kredytowego. To może doprowadzić do upadku całego gmachu EFSF, a nawet uderzyć w wiarygodność samych Niemiec.
Zatem w imię bieżących korzyści wyborczych kanclerz Merkel buduje gmach przyszłej Europy na chwiejnych fundamentach?
Nie do końca. W programie przyjętym przez CDU uwzględniono pomysł powołania Europejskiego Funduszu Walutowego i rządu gospodarczego, który kontrolowałby politykę fiskalną i budżetową wszystkich krajów strefy euro. Ta koncepcja może dobrze służyć całej Unii Europejskiej. Ale wprowadzenie pakietu zajmie wiele lat. To pomysł na następny kryzys, nie obecny.
Brytyjski premier David Cameron obawia się, że plan Niemiec oznacza budowę Europy dwóch prędkości: krajów strefy euro oraz tych, które pozostają poza unią walutową i będą odsuwane od najważniejszych decyzji. Polska jest w tej samej sytuacji co Wielka Brytania. Czy zatem także powinniśmy się obawiać strategii kanclerz Merkel?
Pozycja Davida Camerona jest inna niż premiera Tuska. Szef brytyjskiego rządu musi liczyć się z rosnącą w siłę frakcją Partii Konserwatywnej, która domaga się całkowitego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. A to miałoby tragiczne skutki dla brytyjskiej gospodarki. Dlatego gra bardzo ostro. Chce pokazać, że narzuca Europie własne warunki.
Polsce natomiast nie grozi wystąpienie z UE. Jest więc w tej komfortowej sytuacji, że korzysta z elastycznego kursu złotego dla rozwinięcia bez przeszkód eksportu do całej Wspólnoty. Doświadczenie Słowacji, która musi teraz finansować ratunek dla znacznie bogatszej od siebie Grecji, pokazuje, że Warszawa nie powinna w tej chwili spieszyć się z przystąpieniem do strefy euro.
Jednak ostatni szczyt w Brukseli pokazał, że tylko kraje, które należą do unii walutowej, biorą udział w decydujących fazach negocjacji. Pozostając poza strefą euro, Polska skazuje się więc na marginalizację.
Angela Merkel stara się, aby w przyszłej Unii decyzje były podejmowane na zasadzie międzyrządowej, w gronie największych krajów UE, a nie jak do tej pory poprzez instytucje wspólnotowe w Brukseli. Kanclerz chce także, aby rozstrzygnięcia zapadały pakietowo, a nie krok po kroku. Taka metoda spowoduje, że Niemcy, choć w strefie euro stanowią mniejszość, będą w niej mieli decydujące zdanie. Tak jak przed powołaniem unii walutowej wszystkie banki centralne Europy były uzależnione od decyzji Bundesbanku.
Polska rzeczywiście nie uczestniczy w tym systemie rozstrzygnięć. Tyle że konstrukcja, która powstaje – oparty na lewarowaniu Europejski Instrument Stabilności Finansowej – jest coraz bardziej niepewny, rośnie ryzyko, że upadnie. Czy w interesie Polski jest udział w takim projekcie? Chodzi potencjalnie o dziesiątki miliardów euro, które Warszawa może stracić. Wśród nowych krajów Unii Europejskiej przystępowanie do unii walutowej jest w tej chwili korzystne tylko dla bardzo małych państw, jak Litwa. Pozostając poza Eurolandem, stale ryzykują one bowiem, że padną ofiarą ataków spekulacyjnych.
ikona lupy />
Ansgar Belke, profesor ekonomii Uniwersytetu Duisburg-Essen, doradca ds. finansowych Parlamentu Europejskiego. Jest jednym z najczęściej cytowanych przez niemieckie media ekspertów ds. kryzysu strefy euro Mat. prasowe / DGP