Po euforycznej reakcji na posunięcie szóstki banków centralnych rodzi się pytanie o to, czy ich akcja to jedynie doraźne działanie, czy początek skoordynowanej akcji w walce z kryzysem zadłużenia.

Inwestorzy giełdowi wczoraj nie zastanawiali się, czy Święty Mikołaj mieszka w Laponii, czy w Waszyngtonie. Nie mieli na to czasu, bo trzeba było kupować akcje, zanim nie zdrożeją jeszcze bardziej. Nad genezą i miejscem podjęcia decyzji o skoordynowanej akcji głównych banków centralnych świata warto się jednak zastanowić. Z jednej strony trudno sobie wyobrazić, że na tak istotne posunięcie główni bankierzy zdecydowali się bez wiedzy i zgody polityków. Z drugiej zaś, można sądzić, że gdyby za decyzją tą stali politycy, zwłaszcza europejscy, moglibyśmy się jej nie doczekać, a o zamiarach prasa spekulowałaby kilka dni wcześniej. Jeśli politycy nie mieli z tą decyzją nic lub niewiele wspólnego, można oczekiwać na jakiś ruch z ich strony. A to mogłoby sprzyjać kontynuacji zwyżki. Samo obniżenie oprocentowania swapowych operacji nie rozwiązuje bowiem żadnych istotnych problemów, jedynie ma na celu zwiększenie płynności na rynkach finansowych. Kolejne dobre dla rynków informacje, tym razem płynące z ust polityków, to deklaracja ministra finansów Wolfganga Shaeuble, że Niemcy są gotowe przekazać Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu więcej pieniędzy, by ten mógł zwiększyć swoją rolę w ratowaniu strefy euro. Prawdopodobnie wchodziłoby w grę kupowanie przez MFW obligacji najbardziej zagrożonych państw. Do tego optymistycznego zestawu dodać jeszcze należy decyzję Ludowego Banku Chin o obniżeniu stopy rezerw obowiązkowych, która może zwiastować zakończenie cyklu zaostrzania polityki pieniężnej.

Euforia, jaka zapanowała na giełdach po tych informacjach była imponująca. Gorzej z prognozami jej kontynuacji. W niektórych komentarzach w decyzji banków centralnych dostrzega się analogię do luzowania polityki pieniężnej z lat 2007-2009. Takie twierdzenie jest chyba przesadzone, szczególnie jeśli za nim miałaby iść sugestia mówiąca o początku fali wzrostowej choć w części tak silnej i długotrwałej, jak ta zapoczątkowana w marcu 2009 r. Faktem jest, że wczorajszy skok Dow Jones'a o 490 punktów, czyli o 4,2 proc., to największy sesyjny wzrost od marca 2009 r. S&P500 zyskał 4,3 proc., zbliżając się do poziomu 1250 punktów. Techniczny obraz rynku zdecydowanie się poprawił, ale dynamika wzrostów z poniedziałku i środy rodzi ryzyko spadkowej korekty. Prawdopodobnie jej pojawienie się byłoby bardziej korzystne z punktu widzenia trwałości zwyżki niż szybki ruch w okolice 1300 punktów.

Mimo złych danych z chińskiego przemysłu, dziś na giełdach azjatyckich dominowały silne zwyżki. Wskaźniki aktywności gospodarczej dla Chin spadły mocniej niż się spodziewano i znalazły się wyraźnie poniżej poziomu 50 punktów, świadczącego o pogarszaniu się sytuacji. Na godzinę przed końcem handlu Shanghai B-Share rósł jednak o 1,5 proc. a Shanghai Composite o niemal 2,5 proc. Prawie 2 proc. zyskiwał Nikkei. Sięgającą niemal 5,5 proc, zwyżkę notowano w Hong Kongu, a o 4 proc. rósł wskaźnik na Tajwanie. Dziś czeka nas jeszcze sporo danych. Poza wskaźnikami aktywności gospodarczej w europejskim przemyśle, poznamy analogiczny indeks w USA, liczbę wniosków o zasiłek dla bezrobotnych oraz dynamikę wydatków na inwestycje budowlane. Rano lekko zniżkowały kontrakty na amerykańskie indeksy, sugerując możliwość niewielkiej korekty środowej euforii. Pochodne na indeksy europejskie szły w górę po około 0,1 proc.