Sikorski nie jest pierwszym ważnym politykiem, który to postuluje. Stracił natomiast okazję, by być pierwszym nawołującym do likwidacji EBC. Europejski bank od 1999 r. prowadził ryzykowną politykę niskich stóp procentowych – ok. 2 proc. Mając przy tym wyłączność na druk pieniędzy, wykorzystuje swoje możliwości do ekspansji kredytowej w krajach strefy euro. Gdyby państwo miało monopol na produkowanie, dajmy na to, chleba czy guzików i zaczęło zalewać nimi rynek, doprowadziłoby do kryzysu tych branż. Z kredytami jest podobnie. Przeglądając problemy, z którymi borykają się Irlandia, Włochy czy Hiszpania, znajdziemy jedną cechę wspólną, tj. załamanie rynku nieruchomości. Irlandia jest szczególnie ciekawym przypadkiem, miała tylko 60 proc. PKB długu publicznego (z podobnej wysokości długu nasz rząd dziś jest dumny). Mimo to wpadła w bagno. Przypadek czy jednak przewidywalna konsekwencja narzuconej polityki? EBC wręcz obniżył ostatnio stopy procentowe do poziomu 1,25 proc. Zupełnie, jakby kryzys nadmiernej łże-wartości kredytów mógł zostać zażegnany przez... nadmuchiwanie jeszcze większej bańki kredytowej.
Propozycje Sikorskiego (a także Francji), by dać EBC więcej władzy i bardziej uzależnić bank od polityków, są leczeniem reumatyzmu prysznicami. Problem strefy euro nie wynikł stąd, że EBC nie może sam wydawać obligacji, za które w razie problemów my, podatnicy, będziemy musieli świecić oczami. EBC wręcz pogłębiał kryzys zadłużeniowy, akceptując obligacje np. greckie jako zabezpieczenie kredytów banków prywatnych. Tworzenie nowych, wspaniałych wizji bywa potrzebne, niemniej UE powinna pochylić się nad własnym zachowaniem z ostatniej dekady. I na przykład nie kontynuować oczywistych błędów. Europy jutra nie zbudujemy na nowych, lepszych kredytach!