Chodzi o zmiany, jakie zachodzą nad Dnieprem w związku z przygotowaniami do Euro 2012. I tego, jak wciągnięcie najważniejszych oligarchów i połowy rządu do modernizacji państwa pcha kraj do przodu. Oczywiście towarzyszy temu „ukraińska specyfi ka”, czyli ustawiane przetargi, korupcja czy dzielenie rynku przez lokalny układ. Efekt jest jednak znacznie bardziej imponujący niż grantowa polityka Unii. A wnioski, które płyną z porównywania futbolowej dyplomacji i ofi cjalnej polityki UE wobec Wschodu, każą na nowo przemyśleć ich sens. Czas zakwestionować granciarstwo w obecnym kształcie.

To strata pieniędzy. Pora na nowe otwarcie we wspieraniu proeuropejskich aspiracji wschodnich sąsiadów. Nie można ciągle obracać się w sosie przepłacanych projektów w stylu „Społeczeństwo obywatelskie a strategiczne wyzwania Europy”. To dobre dla akademików. Jeśli polityka unijna wobec Wschodu ma być skuteczna, musi dać wymierne korzyści zwykłym ludziom. Dyplomacja futbolowa takie korzyści przyniosła. Jeszcze kilka lat temu z Kijowa do położonego na zachód Żytomierza jechało się trasą, która daleka była od jakichkolwiek standardów. Teraz to się zmienia.

Jasne, że ukraińskie drogi nadal pozostawiają wiele do życzenia, ale coś w końcu drgnęło. Z powodu przygotowań do Euro modernizowane są też połączenia kolejowe ze wschodem kraju. Powstają nowe terminale lotnicze w najważniejszych miastach. Prowincjonalny Boryspol pod Kijowem zamienia się w atrakcyjny port. Pojawianiu się nowych terminali towarzyszy znikanie cwaniackich taksówkarzy w charakterystycznych skórzanych kurtkach. Podobnie jest we Lwowie. Ukraińcy to widzą. I doceniają. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę również prezydent Wiktor Janukowycz, który na jesień przyszłego roku rozpisał wybory parlamentarne.

Już po Euro i gierkowskich otwarciach kolejnych odcinków dróg zdyskontuje infrastrukturalny skok państwa. Przypomnijmy: wszystko to dzieje się za sprawą rozgrywek piłkarskich. Do tego paradoksalne w większości za ukraińskie, a nie zachodnie pieniądze. Futbolowej dyplomacji nie można nie doceniać. Należy z niej wyciągać wnioski. Jak pisze Andrew Rattman, dziennikarz portalu EUobserver specjalizujący się w sprawach wschodnich, UEFA wykonała robotę za Komisję Europejską. Rattman przypomina, że stadion w Kijowie ma niemiecki dach, słowacką trawę i brytyjskie krzesła. Czy jest lepszy sposób na ekonomiczne wiązanie Ukrainy z Zachodem niż poprzez taką drobnicę? Oczywiście można ciągle głosić podniosłe hasła o regresie demokracji na Ukrainie, ale to nie spowoduje, że Wiktor Janukowycz i jego ekipa z dnia na dzień przestaną być donieccy i zamiast worów w zakonie (mafi jnych liderów) pokochają Julię Tymoszenko. Na drugim biegunie jest dyplomacja grantowa. Znam wielu, którzy doskonale rozpoznali słabości unijnego systemu promowania demokracji i prozachodnich ambicji byłego ZSRR. Żyją jak quasi-koncern NGO. Zakładają nikomu niepotrzebne think tanki. Piszą opasłe analizy z tysiącami przypisów, których chyba nawet sami nie czytają. Budują na Wschodzie zamki z atramentu. Niezależnie od tego, czy robią to w dobrej, czy złej wierze, nie zbliżą swojego kraju do Europy. W zachodnich MSZ zyskali nawet swojskie określenie grantososów – zasysaczy dotacji (od rosyjskiego rzeczownika pylesos, co znaczy „odkurzacz”). Nie jest moim zamiarem wrzucanie do jednego worka wszystkich przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego. Niektórzy robią dobrą robotę. Problem jednak w tym, że system jako całość przestał działać. Nikt nie analizuje tego, czy przynosi korzyści, czy też jest jedynie rytualnym popieraniem prozachodnich aspiracji społeczeństw w byłych republikach radzieckich. Przy okazji zakończenia rozmów o umowie stowarzyszeniowej i porozumieniu o pogłębionej strefi e wolnego handlu z Ukrainą warto na chwilę zatrzymać się i zadać sobie pytanie, jak dalej powinna wyglądać polityka Zachodu wobec Wschodu. Jak sprawić, by była skuteczna. Przy tym nie chodzi tylko o pytania dotyczące uwięzienia Tymoszenko. Na nie odpowiedzi są oczywiste.

Reklama