Wiadomość podał parę dni temu „Financial Times”. Informacja jak wiele innych, pewnie ludzie pasjonujący się komunikacją lotniczą doskonale ją znają. Ale nie chcę się tutaj rozwodzić nad problemami przewoźników, lecz wrócić do hasła, które ostatnio zrobiło zawrotną karierę, szczególnie w Polsce. To ACTA, umowa w zamierzeniu chroniąca prawa autorskie. A w praktyce? Nie wiadomo. Zapisy ACTA same w sobie są niejasne, a już kompletnie nie wiadomo, jak będą wyglądały ustawy, które przeniosą tę międzynarodową umowę na polski grunt. W skrajnej wersji wydaje się możliwe, że po ich wejściu w życie nie będę mógł się posłużyć powyższą informacją z „FT”, gdyż naruszałbym prawa brytyjskiego wydawcy. I być może nieskuteczne byłyby tłumaczenia, że jest to sprawa znana w branży lotniczej, a jedyne, co by mnie ratowało, to umowa o współpracy, jaką na szczęście DGP ma z „FT” podpisaną od dawna.
To wersja skrajna i miejmy nadzieję, że ACTA do tego nie doprowadzi. Ale istnieje też druga strona absurdu, to znaczy skala piractwa i kradzieży praw autorskich. W Polsce rynek podróbek i internetowe piractwo to według szacunków Money.pl blisko 6 mld zł rocznie. Wbrew pozorom z powodu piractwa cierpią nie tylko odsądzane od czci i wiary amerykańskie koncerny z branży rozrywkowej, ale na przykład lokalni wydawcy prasy w Polsce. Ileż to razy teksty z DGP lądowały w całości w dziwnych zakątkach sieci! I słusznie, że w takich sytuacjach wydawcy dochodzą swoich praw. Oby ACTA i pochodne polskie przepisy w sposób rozsądny oddzieliły kwestie powołania się na czyjąś informację od piratowania dorobku intelektualnego.
Będzie to trudne, bo jako się rzekło, ACTA charakteryzuje się wysokim stopniem niejasności. To, jak sądzę, stanowi jedną z przyczyn bardzo ostrej reakcji internautów. Zastanawiające, jak niespodziewanie porozumienie to rozpaliło emocje w naszym kraju. Jeszcze dwa tygodnie czy nawet dziesięć dni temu wiedza o tej umowie była przecież – delikatnie mówiąc – mocno ograniczona. Oczywiście, można wszystko zwalić na dziwny, niemal sekretny tryb procedowania tych przepisów. Ale chyba można też zaryzykować tezę, że mało kto się nimi interesował.
Nie myślę tutaj o politykach czy internautach, ale o biznesie. To symptomatyczne. W przypadku innych, co najmniej kontrowersyjnych przepisów, które powstały w ciągu ostatnich miesięcy, czyli ustawy refundacyjnej, od początku mieliśmy wojnę na całego. Protestowali dystrybutorzy leków, firmy farmaceutyczne, aptekarze. Co gorsza, ich złowieszcze przepowiednie w sporej mierze się sprawdziły. Ale to już inna historia.
Reklama
W przypadku ACTA panowała zastanawiająca cisza, dopiero po zeszłotygodniowych atakach na rządowe strony WWW pojawiły się nieśmiałe głosy protestu. Dobrze, przyjmijmy, że ta umowa była bardzo na rękę wspomnianemu międzynarodowemu show-biznesowi czy organizacjom zarządzającym prawami autorskimi. Czuli jednocześnie, że ACTA może spowodować niezłą aferę, zatem siedzieli cicho. Ale trzeba pamiętać, że umowa może skomplikować życie innym graczom – od dostawców internetu po firmy prowadzące biznes w sieci, które teoretycznie bardzo łatwo i pod byle pretekstem będzie można oskarżyć o pirackie praktyki. Tymczasem oni również siedzieli cicho. Można ich również posądzać o udział w ogólnoświatowym spisku mającym na celu pogrążenie Bogu ducha winnych internautów, ale jakoś w to nie wierzę. Gdy w grę wchodzi komplikowanie prowadzenia działalności i realne straty, biznes ma zwyczaj pełnym głosem bronić swoich interesów.
Tutaj do tego nie doszło. Zagapili się? Nie sądzę, firmy potrafią działać dużo szybciej od polityków. Przypuszczam, że z biznesowych analiz wynika raczej brak realnego niebezpieczeństwa. Niejasne zapisy, kompletnie mglista ścieżka przekładania ACTA na polskie rozwiązania prawne – po co już w tej chwili robić raban? Być może po co robić go w ogóle, gdyż niejasne zapisy będą kompletnie nieskuteczne? Zobaczymy, jak sytuacja będzie się rozwijać. Jednak przyznam, że ten spokój jest dla mnie argumentem, iż ACTA nie oznacza jakiejś natychmiastowej i kompletnej internetowej masakry.
ikona lupy />
Marcin Piasecki / Forsal.pl