Kiedy czyta się podręczniki do XIX-wiecznej historii Europy, trudno oprzeć się poczuciu deja vu. Także wówczas większą część naszego kontynentu łączyła unia walutowa. Także wówczas wyjątkiem pozostała Wielka Brytania. Unia upadła wskutek nieuczciwości jej członków, m.in. Grecji, która za fałszowanie monet została z niej karnie usunięta.

Pomysłodawcą połączenia walut, tak jak w przypadku euro, była Francja. Dla Paryża, jak zawsze wrażliwego na punkcie jego malejącego już wtedy znaczenia na arenie międzynarodowej, była to szansa na zastopowanie niekorzystnych tendencji. Unia łacińska miała być przedłużeniem istniejącej od 1830 r. nieformalnej unii walutowej z Belgią. Państwo to, zawdzięczające swoją niepodległość naszemu powstaniu listopadowemu, które powstrzymało rosyjską interwencję w rebelii przeciwko władzy Holandii, zrezygnowało z emisji własnej waluty, przyjmując pieniądz większego sąsiada. Cesarz Francuzów Napoleon III był wyznawcą wolnego rynku.

>>> Czytaj też: Wielki chaos nadciąga. Kończy się Unia, jaką znamy

Wierzył, że otwarcie granic, powiązane systemy monetarne, dostęp do taniego kredytu i inwestycje infrastrukturalne zapewnią dobrobyt nie tylko Paryżowi, lecz także reszcie kontynentu. Powiązane ze sobą waluty miały też pomóc francuskiej giełdzie w ściąganiu zagranicznego kapitału. Na grudzień 1865 r. zwołał do Paryża przedstawicieli Belgii, Szwajcarii i Włoch, by umówić się co do wprowadzenia walutowego parytetu między tymi krajami. Dwa lata później do tej czwórki formalnie dołączyła Grecja.

Reklama

Podwójny parytet

Unia łacińska różniła się od strefy euro tym, że formalnie wszyscy jej członkowie pozostali przy własnych walutach, tyle że po uzgodnionym kursie 1:1. Ustalono przy tym jeszcze jedną rzecz: podstawowa jednostka walutowa (1 frank, 1 lir itd.) miała się składać z 4,5 g srebra, a większe nominały – 0,29 g złota na jednostkę (czyli 20 franków mogło być złotą monetą o wadze zbliżonej do 5,8 g).

Dzięki temu włoskimi złotymi lirami można było płacić w Marsylii, a szwajcarskie franki przyjmowano od Ostendy po Sycylię (co ciekawe, przy zachowaniu 1,25 proc. prowizji przy wymianie), o ile nie traciły one na wadze więcej niż 0,5 proc. w stosunku do nominału. W przypadku monet srebrnych powszechnie wymienialne były jedynie te o nominale pięciu jednostek. Banknotów, które zresztą dopiero zdobywały popularność, umowa nie dotyczyła. Wprowadzono więc tzw. bimetalizm, czyli oparcie wartości waluty o parytet dwóch metali szlachetnych naraz, ustalając przy okazji stały kurs srebra do złota (15,5:1).

>>> Czytaj też: Grecja - pierwszy upadły kraj Europy w XXI wieku

Banki centralne miały zaś obowiązek każdorazowo wymieniać srebro i złoto na odpowiednie monety. W umowie będącej podwaliną unii łacińskiej zawarto też zasadę, która miała zapobiec inflacji. XIX-wieczni ministrowie przyjęli prostszy zapis niż w traktacie z Maastricht (zawarto w nim zasadę, że wzrost cen w strefie euro nie może przekraczać o więcej niż 1,5 pkt proc. średniej w trzech państwach o najniższej inflacji): zobowiązali się mianowicie, że wartość wybitych monet nie przekroczy 6 franków na obywatela. Dzięki prostym zasadom system był otwarty na innych. Dowolne państwo mogło jednostronnie, nawet bez porozumienia z sygnatariuszami umowy paryskiej, zadecydować o przystąpieniu do unii łacińskiej. Na podobnej zasadzie, jak w dzisiejszych czasach Czarnogóra czy Kosowo, które bez formalnych uzgodnień posługują się euro. Dlatego w krótkim czasie do unii dołączyła większość Europy z dwoma tylko istotnymi wyjątkami: Prusami (Niemcami) i Wielką Brytanią. Berlin był zajęty jednoczeniem państw niemieckich, a Brytyjczycy – jeśli już mieliby uzgadniać z kimś własny system walutowy – to tylko z narodami germańskimi, a nie, jak to wówczas określano, „rasami łacińskimi”. „The Times” pisał, że wprowadzenie systemu dziesiętnego w zamian za unię z Francją przyniosłoby więcej kłopotów niż korzyści, zaś „The Economist” krytykował ideę podwójnego, bimetalnego parytetu (funt był wówczas oparty o standard złota).

„Możemy sobie pogratulować, że nasz stary standard wartości został ustalony na zasadach tak mądrzejszych, jak i bardziej naukowych” – czytamy w istniejącym do dziś magazynie z 1866 r. Czas pokazał, że wyspiarze mieli rację. Parytet z frankiem francuskim ustanowiono tymczasem nawet dla wenezuelskiego boliwara i dolara Duńskich Indii Wschodnich (obecnie Amerykańskie Wyspy Dziewicze), choć sama Dania na związek z Paryżem się nie zdecydowała. Unia łacińska miała być bowiem jedynie wstępem do stworzenia ogólnoświatowego systemu. Okazała się jednak niewypałem. Nie zadbano o jeden organ, który koordynowałby politykę monetarną i dbałby o przestrzeganie zasad. Błędnie założono, że w XIX wieku, stuleciu rozumu, nikt nie będzie dla własnych korzyści oszukiwał partnerów. Nic bardziej mylnego.

Papież zaczyna oszukiwać

– Nieskoordynowana unia walutowa, skupiająca w dodatku państwa o najróżniejszych warunkach gospodarczo-politycznych, może przetrwać długo aż do momentu pierwszego poważnego kryzysu. Wówczas wspólnej strefie monetarnej grozi rozpad – tłumaczy „DGP” włoski ekonomista Diego Valiante. – Wniosek dla strefy euro: albo więcej federalizmu, albo rozpad. Wcześniej lub później – dodaje. Najpierw oszukiwać zaczęło Państwo Kościelne, zresztą za zgodą Francji. Paryż wspierał wówczas papieża w wojnie z Włochami, które w ramach Risorgimento, jednoczenia Italii, próbowały podporządkować sobie Państwo Kościelne.

Papieski sekretarz stanu Giacomo kard. Antonelli zamiast – zgodnie z układem – wybijać papieskie liry w metalu o próbie 900 (czyli 90 proc. srebra bądź złota), produkował monety o próbie 835. Co więcej, Rzym wybił sześciokrotnie więcej monet, niż przewidywał traktat. Pieniądz był rozpowszechniany w Europie z korzyścią dla finansów Rzymu zgodnie z prawem Kopernika o gorszym pieniądzu, który wypiera lepszy. Finansów papieża to nie uratowało; po śmierci Antonellego w 1876 r. odkryto w księgach deficyt w wysokości 45 mln lirów.

Problem zniknął przejściowo w 1870 r., wraz z przyłączeniem Państwa Kościelnego do Włoch, jednak kłopoty ze spadkiem rynkowej wartości srebra zmusiły państwa układu do faktycznego przejścia na standard złota. W 1878 r. zawieszono we Francji wybijanie wymienialnych pięciofrankówek ze srebra. Produkcja srebra na świecie wzrosła bowiem tak mocno, że rynkowy kurs jego wymiany na złoto w przededniu I wojny światowej wynosił już 1:35, a nie 1:15,5, jak zapisano w układzie.

Prosty mechanizm wymiany srebrnych monet na złote mógł zniszczyć cały system. Złoto zaczęło znikać ze skarbców. W ślady papieskich finansistów poszła tymczasem Grecja. Urzędnicy króla Jerzego I w przeciwieństwie do poprzedników fałszowali jednak złote, a nie srebrne monety, co było znacznie poważniejszym wykroczeniem ze względu na wysokość strat pozostałych członków unii łacińskiej.

Ateny zapłaciły za to w 1908 r. karnym usunięciem z unii. Pozostali jej członkowie postanowili, że nie będą już uznawać złotych drachm za walutę wymienialną na ich terytorium. Historia lubi się powtarzać? Oby nie. Wbrew twierdzeniom ministra finansów Jacka Rostowskiego to nie rozpad unii walutowej doprowadził Europę do I wojny światowej.

Było dokładnie odwrotnie. Unia walutowa nie przeszkodziła Francji zawrzeć trójporozumienia z Wielką Brytanią i Rosją przeciwko trójprzymierzu Włoch, Niemiec i Austro-Węgier (Italia później zmieniła sojusze). Wybuch wojny w 1914 r. doprowadził do zawieszenia parytetu złota i masowego dodrukowywania nieuznawanych za granicą banknotów. Po wojnie zaś Francja, trzon unii, po prostu zaprzestała wybijania przewidzianych monet, zamiast formalnie wypowiadać konwencję paryską.

Unia walutowa zamieniła się w fikcję, chociaż formalnie przetrwała do 1927 r. Wcześniej kilka monet zgodnych z założeniami unii łacińskiej zdążyła jeszcze wybić odrodzona Rzeczpospolita. Chodzi o srebrną pięciozłotówkę z wizerunkiem żniwiarki oraz złote 10- i 20-złotówkę z Bolesławem Chrobrym. Nie można było jednak nimi płacić poza granicami Polski. Ostatnim reliktem unii były srebrne monety wybijane zgodnie z paryską umową przez Szwajcarię aż do 1967 r.

>>> Czytaj też: Uwaga, ogłaszanie końca kryzysu jest jeszcze przedwczesne

Skandynawia też próbuje

Unia łacińska, choć największa, nie była jedyną próbą połączenia systemów monetarnych w XIX-wiecznej Europie. W 1873 r., osiem lat po powstaniu unii łacińskiej, podobna struktura pojawiła się na Północy. Państwami założycielskimi unii skandynawskiej były Dania i Szwecja, a po dwóch latach dołączyła do nich Norwegia, wówczas należąca do Szwecji, jednak ciesząca się pełną autonomią wewnętrzną.

Tym razem powstała nowa waluta, a raczej trzy równoważne narodowe korony, które zastąpiły dotychczas stosowane pieniądze. 1 korona, oparta na standardzie złota (0,403 g na koronę), była warta 1 szwedzkiego, 2 duńskie i 4 norweskie talary. W 1885 r. trzy państwa nordyckie poszły o krok dalej niż unia łacińska i zaakceptowały także własne banknoty. Ostatecznie jednak współpraca zakończyła się katastrofą – wybuchem wojny gospodarczej. Zawinił brak wspólnej polityki monetarnej.

Duńczycy, a po odzyskaniu niepodległości w 1905 r. także Norwegowie, prowadzili znacznie większą akcję kredytową niż konserwatywna pod tym względem Szwecja. W efekcie drastycznie wzrosła masa pieniężna w dwóch państwach unii, co obniżało realną wartość duńskich i norweskich koron. W końcu co bardziej przedsiębiorczy mieszkańcy Danii i Norwegii zaczęli wywozić własne monety do sąsiadów, po czym na miejscu po kursie 1:1 wymieniać je w Królewskim Banku Szwecji na szwedzkie banknoty, czego bank odmówić nie mógł.

Szwedom ginęły banknoty, pozostawały za to o wiele mniej warte monety. Faktycznie Szwecja subsydiowała w ten sposób gospodarki reszty członków unii. Kopenhaga i Christiania (ówczesna nazwa Oslo) wprowadziły pod presją Sztokholmu embargo na wywóz złota, ale nie było ono przestrzegane. Wybuch I wojny światowej skłonił Szwecję do likwidacji wymienialności koron na złoto. W ten sposób unia faktycznie umarła. – W przypadku unii walutowej kluczowe są kary fiskalne dla łamiących jej zasady – podkreśla w rozmowie z „DGP” Georgi Ganew z Centrum Studiów Liberalnych w Sofii. – To kolejny wniosek dla Eurolandu – dodaje. Z XIX-wiecznych eksperymentów – i tu kolejny dowód, że lata mijają, a pewne rzeczy pozostają niezmienione – najlepiej wypadła unia zawarta przez państwa niemieckie. To jeden z niewielu w historii przykładów zakończonej sukcesem unii walutowej, która w chwili zawarcia nie wiązała się z unią polityczną, ale ostatecznie do niej doprowadziła.

Chodzi o Zollverein, niemiecki związek celny, który umożliwił Prusom zjednoczenie Niemiec pod swoim przewodnictwem. Na kongresie wiedeńskim, na którym w 1815 r. zadecydowano o ładzie w Europie po pokonaniu napoleońskiej Francji, utworzono Związek Niemiecki, w którego skład weszło 39 organizmów państwowych. Były wśród nich wielkie imperia, jak Austria i Prusy, ale i niewielkie państewka w rodzaju księstwa Schaumburg- -Lippe, w którym na terytorium połowy Warszawy mieszkało niecałe 40 tys. osób.

Początkowo państwa te integrowały swoje gospodarki, miary i wagi, powoli zbliżając do siebie także systemy monetarne. W 1834 r. powstał związek celny, po czterech latach większość mniejszych państw zrezygnowała z własnych walut, przyjmując pruskiego talara bądź południowoniemieckiego florena. W 1847 r. Bank Pruski stał się bankiem centralnym całej zacieśniającej się coraz bardziej konfederacji. Krok po kroku, najpierw talar został przywiązany do florena, a potem, w 1857 r., zaczęto bić wspólną monetę, talary związkowe (Vereinsthaler). 1 talar odpowiadał 16 i 2/3 g srebra. Coraz oczywistszy koniec tej ścieżki, polegający na politycznym zjednoczeniu państw niemieckich, doprowadził do rywalizacji Austrii i Prus o hegemonię nad resztą konfederacji. Po krótkiej wojnie 1866 r. Wiedeń wycofał się z polityki niemieckiej, a kanclerz Otto von Bismarck miał otwarte drzwi do politycznego zjednoczenia Niemiec.

Powstałe w 1871 r. cesarstwo zastąpiło talary reichsmarką. Unia monetarna państw niemieckich przetrwała, ponieważ z jednej strony łączeniu walut towarzyszyła postępująca integracja polityczna, a z drugiej strony mniejsze państwa, zdominowane przez Prusy, nie mogły sobie pozwolić na ignorowanie podejmowanych zobowiązań. Czy także dziś presja Berlina na państwa strefy euro, by przyjąć niemieckie zasady polityki gospodarczej, zdoła ochronić wspólną walutę przed upadkiem?