Przyjęty wówczas „etyczny kodeks eksportu broni” zakazał sprzedaży uzbrojenia nie tylko wówczas, gdy będzie to niezgodne z uchwałami Rady Bezpieczeństwa ONZ i zasadami nieproliferacji broni jądrowej, ale także wtedy, gdy istnieje silne podejrzenie, że władze danego kraju użyją zakupionej broni do pacyfikacji ruchów demokratycznych i obrońców praw człowieka lub będą za jej pomocą atakować sąsiadów i zmieniać granice. Więcej: Bruksela zaleciła embargo na dostawy broni także wtedy, gdy danego państwa nie stać na kosztowne uzbrojenie i jego zakup doprowadzi do znaczącego obniżenia poziomu życia ludności.

Niestety praktyka nie ma wiele wspólnego z piękną teorią. I przy okazji pokazuje, że wspólna polityka zagraniczna Unii staje się fikcją, gdy w grę wchodzą potężne interesy finansowe.

Z opublikowanego niedawno raportu Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem SIPRI wynika, że trzy kraje Wspólnoty, kolejno Niemcy, Francja i Wielka Brytania, awansowały w ubiegłym roku do zamkniętego grona pięciu największych eksporterów broni na świecie. Tylko Stany Zjednoczone i Rosja wysyłają w świat więcej czołgów, samolotów czy łodzi podwodnych.

>>> Czytaj też: Kto zarabia na handlu bronią? Oto 5 największych eksporterów sprzętu wojskowego

Reklama

Aby osiągnąć taki wynik, Berlin, Paryż i Londyn złamały wszystkie swoje zobowiązania sprzed trzech lat. Zacznijmy od domowego podwórka – Europy. Tu największym importerem broni okazuje się mała Grecja. Na trwającej od dziesięcioleci zimnej wojnie między tym krajem a Turcją miliardy zbija Wielka Brytania, która tylko w zeszłym roku, wśród wielu innych kontraktów, dostarczyła superszybkie okręty Vita. Ale Niemcy nie pozostali w tyle, realizując kontrakt na dostawę pięciu łodzi podwodnych. A Francuzi – dostarczając 20 helikopterów bojowych. Nikomu z tych dostawców nie przeszkadza, że przynajmniej od czterech lat Ateny są bankrutem. W konsekwencji import broni do Grecji w latach 2007 – 2011 był o blisko 20 proc. większy niż w poprzednich czterech latach.

Ale to pestka w stosunku do wzrostu importu broni w tym okresie przez kraje Afryki Północnej, który skoczył o 273 proc. Tu każdy ma swoją zarezerwowaną działkę. Egipt jest na przykład uprzywilejowanym rynkiem zbytu dla Ameryki, a Algieria dla Rosji. Europejczycy postawili na autorytarny reżim w Maroku. Tylko w zeszłym roku Francuzom udało się tu sprzedać 27 myśliwców MF-200, a Holandii – fregatę. Król Maroka potrzebuje broni nie tylko po to, aby trzymać w ryzach własne społeczeństwo, ale także dla okupacji (teoretycznie nieuznawanej przez Unię) Sahary Zachodniej oraz aby dotrzymać kroku rywalowi ze wschodu – Algierii.

Znacznie większe pieniądze można zarobić na dostawach broni do Arabii Saudyjskiej. Władze tego kraju wykorzystały ją ostatnio m.in. do pacyfikacji demokratycznego powstania w Bahrajnie. Dostawę 24 myśliwców typu Typhoon zagwarantowała reżimowi Wielka Brytania. Natomiast Niemcy już wynegocjowały historyczne porozumienie o dostawie aż 270 ultranowoczesnych czołgów Leopard 2. Uznały, że współpraca z jednym z najbardziej represyjnych reżimów na świecie w tym przypadku nie jest sprzeczna z „kodeksem etycznym eksportu broni”. Jeszcze większym zaskoczeniem może być zawarcie przez Szwecję wartej 330 mln euro umowy na zbudowanie w królestwie Saudów fabryki rakiet średniego zasięgu. W końcu na forum Unii Sztokholm zawsze występuje w roli najbardziej zdeterminowanego obrońcy praw człowieka, zasad demokracji, no i ograniczenia zużycia ropy w imię ekologii.

To jednak absolutnie nie wypadek przy pracy czy niedopatrzenie. Z raportu Sipri wynika bowiem, że Szwecja jest też trzecim największym dostawcą broni dla Pakistanu i Chin, czyli państw, które trudno uznać za demokratyczne. I które poza Indiami i Koreą Południową przeznaczają najwięcej pieniędzy na zakup broni na świecie.

W tej kategorii Szwedów bije tylko ojczyzna Deklaracji praw człowieka i obywatela: Francja. W zeszłym roku Paryż stał się drugim największym dostawcą broni dla Chińczyków, zgarniając 1/8 całej puli. Ale Francuzom już weszło w krew przekazywanie broni autorytarnym władzom. W tym samym czasie, gdy Chiny odbierały francuską broń, Rosja przyjmowała flotę 4 francuskich okrętów desantowych Mistral.

Jedno jest pewne: jeśli sumienie nie pozwoli Europejczykom dostarczyć broni temu lub innemu dyktatorowi, to na ich miejsce natychmiast z równie śmiercionośną bronią pojawią się inni. Tak jak jest w Syrii czy Wenezueli, gdzie królują Rosjanie. Albo w Egipcie, który należy do Ameryki. Szkoda tylko pieniędzy z naszych podatków na opracowanie przez brukselskich biurokratów kodeksów, których potem i tak nikt nie zamierza przestrzegać.