Okazuje się, że nigdzie. Nawet w tak starej demokracji jak Stany Zjednoczone zrozumienie poglądów kandydatów wymaga od nas więcej wysiłku niż oglądanie telewizji. Serwis Journalism.org podsumował, jak media relacjonują od listopada przebieg prawyborów. Niemal dwie trzecie dotyczyło spraw wyścigowych – kto dostał ile procent w entym sondażu i jakie są sondażowe widoki na przyszłość. Natomiast tematów ściśle związanych z poglądami kandydatów było jak na lekarstwo – 11 proc. dotyczących pomysłów politycznych, a raptem 6 proc. ich dorobku politycznego.

Zeszły tydzień był w mediach opanowany przez, jak nazwało to CNN, „dogfight”. Nawet nasza walka o krzyż wydaje się filozoficzną dysputą w porównaniu z wielogodzinnym roztrząsaniem, który z dwójki kandydatów lepiej dba o psy. Sztaby przekomarzały się – Obama jako dziecko jadł psa na Dalekim Wschodzie, a Romney w latach 80. pojechał na wycieczkę rodzinną z psem na dachu... Niby nic, ale pozwoliło na zatkanie dziury po tym, jak znudził się poprzedni temat. Wcześniej na fali był obraźliwy komentarz jednej demokratki, że „żona Romneya nie przepracowała ani jednego dnia” (w rzeczywistości zajmowała się wychowywaniem dzieci).

Nie mamy powodu mieć kompleksów. Nasza demokracja nie jest ani gorsza, ani lepsza od wielu innych z dłuższym stażem. Nie mamy powodu mieć kompleksów, mamy dobre powody, by wpadać w panikę. Jesteśmy – my, Europejczycy, i my, Polacy – na rozdrożu. Nasz model wolności gospodarczej i politycznej trzeszczy, a na dodatek dla tak wielu nie wydaje się atrakcyjny. Nie mamy się jednak co spodziewać twórczej postawy dziennikarzy i polityków, naszą wyobraźnię okupują psy i koty.