Upadłość dużych firm budowlanych, to efekt wojny cenowej, jaka ma miejsce przy zdobywaniu kontraktów, a także rosnących zatorów płatniczych w branży - twierdzą eksperci.

Według danych firmy ubezpieczeniowej Euler-Hermes w ciągu czterech pierwszych miesięcy br. opublikowano ogłoszenia o upadłości 85 firm budowlanych, czyli o ponad 60 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2011 r. Zdaniem dyrektora działu windykacji w Euler Hermes Grzegorza Hylewicza przy obecnych opóźnieniach płatności w branży budowlanej skala problemu może być większa.

Problem upadłości dotyczy wszystkich firm, także tych dużych, np. DSS, PBG czy Hydrobudowy, zaangażowanych w budowy autostrad czy Stadionu Narodowego.

W ocenie Hylewicza, ponieważ nowych przetargów w branży będzie coraz mniej - kończą się duże kontrakty infrastrukturalne m.in. na budowę autostrad, stadionów - "dlatego zdesperowani wierzyciele próbują odzyskać pieniądze w drodze postępowania upadłościowego". Stąd taki wzrost liczby postępowań upadłościowych w budownictwie.

Analitycy podkreślają, że wiele firm w ostatnich latach podpisało kontrakty na granicy opłacalności. Powodem tego jest ostra konkurencja na rynku budowlanym. "Jest duża presja na obniżkę cen" - podkreślił Marcin Peterlik z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.

Reklama

Analityk Open Finance Roman Przasnyski zwrócił uwagę, że mimo to "w obiegowej opinii w Polsce buduje się drogie autostrady i stadiony".

Według niego "firmy starają się za wszelką cenę zdobyć kontrakt", dlatego oferują często ceny poniżej swoich kosztów, "licząc zapewne, że w razie czego dojdzie do podpisania aneksów, tak jak bywało kiedyś". Jak dodał, zawarte kontrakty nie przewidywały jednak korekty płatności np. uzależnionej od wzrostu cen materiałów, robocizny czy transportu.

Według prof. Leszka Balcerowicza, byłego prezesa NBP, "trzeba zapytać te firmy, dlaczego zawierały takie kontrakty, a nie próbować zwalać na rząd". "Ostatecznie ktoś za coś odpowiada - za własne czyny się odpowiada" - mówił we wtorek w TOK FM. Jego zdaniem w wielu przypadkach przedsiębiorstwa same są winne swoich kłopotów, a wykonawcy, którzy liczyli na duże zyski przegrali.

Wiceszef sejmowej komisji infrastruktury Janusz Piechociński twierdzi, że wina za obecny stan nie leży tylko po stronie firm budowlanych. W jego ocenie przyczyny znajdują się też po stronie polityki, administracji i rynku.

Dodał, że dla uzdrowienia sytuacji można np. wprowadzić przetargi w walucie krajowej, a także waloryzację cen podstawowych surowców, materiałów i energii (według wskaźnika GUS), oraz odejść od tzw. najniższej ceny w przetargu jako jedynego kryterium wyłaniania wykonawcy.

Według Piechocińskiego w obecnej sytuacji najlepszym scenariuszem, a zarazem najmniej realnym, byłby ten, w którym zamawiający np. GDDKiA rozpatrzy część roszczeń, choć chciał ich bronić w sądach, a wykonawcy dokończą inwestycje.

Drugi scenariusz zakłada zerwanie kontraktów, nowe przetargi, opóźnienia i falę procesów sądowych. "To scenariusz dobry dla firm silnych, które teraz dokładają do interesu, ale gdy zostaną sami na rynku - odbiją straty" - uważa.

Trzeci to zerwanie kontraktów, po czym rozdanie kontraktów na dokończenie z wolnej ręki, jak to miało miejsce w przypadku kontraktu na A2, które po Covec dostał DSS. "To ryzykowny scenariusz, gdyż wtedy Unia może zażądać zwrotu finansowania. Zresztą żaden z tych scenariuszy nie gwarantuje sukcesu" - ocenił poseł.