Wzrosła liczba osób zamożnych, zwiększyła się także liczba skrajnie ubogich. To dobrze znany mechanizm. Spowolnienie gospodarcze powoduje, że przybywa zarówno bogaczy, jak i biedaków, kosztem klasy średniej.
Jesień 2008 r., upadek Lehman Brothers pociąga w dół indeksy światowych giełd. Na wartości tracą waluty krajów wschodzących. Dziennikarze przeliczają, o ile stopniały majątki najbogatszych Polaków. Bo choć państwo Kowalscy czy Nowakowie mogli potracić tysiące złotych, to już taki Leszek Czarnecki, od lat w ścisłej czołówce najbogatszych Polaków – miliony. A to robi wrażenie. Leszek Czarnecki ze spokojem tłumaczy, że stratę na aktywach zaliczyłby, dopiero sprzedając je. Szybko udowadnia, że potrafi wykorzystać kryzys do wzrostu wartości swojej grupy finansowej. Od początku zapaści Getin Holdingowi udaje się sfinalizować zakup Alianz Banku, GM Banku, domu maklerskiego Polonia, MW Trade, Fiolet PDK, Link4 i dwóch banków w Rosji. To nieodosobniony przypadek.
Kryzys powoduje, że osobom, które weszły w ten okres z zapasem kapitału, łatwiej jest kupować dobra konsumpcyjne i inwestycyjne po korzystnych cenach niż podczas hossy. Równocześnie biedni biednieją, bo wzrasta bezrobocie, a płace nie rosną.
Liczba osób zamożnych i bogatych wzrosła w ubiegłym roku o 30 tys. do ponad 650 tys. – wynika z danych KPMG. To oznacza, że w ciągu ostatniej dekady takich osób przybyło nam niemal dwukrotnie. W Polsce za zamożne uznaje się osoby z miesięcznym dochodem powyżej 7,1 tys. zł brutto. Wśród tych osób już 50 tys. to Polacy uznawani za bogatych. Tych charakteryzują płynne aktywa o wartości powyżej 1 mln dolarów i miesięczny dochód brutto powyżej 20 tys. zł.
Reklama
– Światowy kryzys i spowolnienie w Polsce nie spowodowały odpływu zamożnych i bogatych klientów z banków ani spadku ich liczby. Zmienił się tylko sposób zarządzania ich aktywami – mówi jeden z opiekunów zamożnych klientów BRE Banku. Tłumaczy, że z powodu odpływu kapitału z giełdy bogaci klienci już nie chcą, jak to miało miejsce przed 2009 r., trzymać większości aktywów na warszawskim parkiecie. Szukają możliwości takiego ulokowania kapitału, który teraz daje szanse na zyski w przyszłości. – Wykorzystują spadek cen apartamentów, kilkanaście miesięcy temu interesowali się złotem, proszą doradców o pomoc w poszukiwaniach firm do przejęć – przyznaje doradca z Noble Banku. Uważa, że kryzys nauczył też grupę zamożnych i bogatych klientów bardziej dywersyfikować portfel aktywów i bardziej się nim interesować. Ale to właśnie dzięki takim zachowaniom pomimo spowolnienia bogaci się bogacą.

Wsparcie dla gospodarki

Produkty klasy de lux kupują nie tylko osoby najbogatsze, lecz także te przeciętnie zamożne. Pierwsza grupa regularnie, druga od czasu do czasu – nieraz wspomagają się kredytem. Jednak obie wspierają rynek dóbr luksusowych.
– Dzięki temu, że społeczeństwo systematycznie się bogaci, nieprzerwanie rośnie konsumpcja prywatna. To najważniejszy element, który przyczynia się do wzrostu PKB – mówi Andrzej Marczak, partner w KPMG. – Prywatna konsumpcja na przestrzeni ostatniej dekady odpowiadała za ok. 60 proc. PKB. A spożycie indywidualnie rosło nawet w szczycie kryzysu w 2009 – 2010. W 2011 roku tempo tego wzrostu przekraczało nawet 3 proc. – podkreśla.
To osoby zamożne i bogate podtrzymują sektor dóbr konsumpcyjnych – sprzedaż ubrań, akcesoriów, biżuterii, zegarków. Ze względu na większe zarobki są także grupą docelową dla konkretnych producentów. Według danych Euromonitor International przytoczonych w raporcie KPMG „Rynek dóbr luksusowych w Polsce. Edycja 2011” polski rynek luksusowych dóbr konsumpcyjnych w latach 2005 – 2010 wzrósł realnie o 50 proc., zajmując czwarte miejsce pod względem dynamiki wzrostu. Jego łączna wartość przekroczyła wtedy 1 mld dol.
– Zakładaliśmy wówczas, że na przestrzeni 5 lat wartość całego rynku wzrośnie o 38 proc. – zauważa Andrzej Marczak. – Największymi beneficjentami wzrostu zamożności Polaków mogą być producenci luksusowej biżuterii oraz zegarków. W 2015 roku wartość tylko tego segmentu w Polsce może osiągnąć 564 mln dol. Kolejnym ważnym elementem będą luksusowe wina, szampany oraz alkohole wysokoprocentowe (330 mln dol. w 2015 roku), a także odzież i obuwie renomowanych producentów (blisko 290 mln dol. w 2015 roku)
Należy jednak podkreślić, że bogaci nabywają produkty z wielu segmentów rynku, co istotnie rzutuje na gospodarkę. Dlatego oprócz producentów dóbr konsumpcyjnych na wzroście zamożności polskiego społeczeństwa mogą skorzystać również sektory budownictwa, motoryzacyjny (marki premium i luksusowe) czy turystyczny – coraz częściej firmy turystyczne dostosowują swoją ofertę do potrzeb osób najbogatszych. Obserwowane jest również stale rosnące zainteresowanie prywatnymi jachtami i samolotami oraz luksusowymi samochodami.
– Sprzedaż luksusowych aut rośnie o kilkanaście procent w skali roku. Obecnie ich udział w całym rynku szacowanym na 124 tys. samochodów sięga już 7 proc. Trzeba jednak zauważyć, że odbiorcami luksusowych aut są nie osoby indywidualne, lecz firmy – wyjaśnia Wojciech Drzewiecki z Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego „Samar”.
Mówiąc o luksusowych samochodach, mówimy jednak o markach, a nie o cenie. Dlatego oznacza to coraz więcej na polskich ulicach BMW, audi, mercedesów czy lexusów. Ale i ferrari, co jest związane z uruchomieniem sieci sprzedaży.
Jednocześnie spada popyt na tzw. przeciętność. Dlatego sklep Armani musiał pożegnać się z polskim rynkiem, bo jego klienci zaczęli bardziej cenić kolekcje Hugo Bossa czy Hermenegildo Zegna. Na średnią półkę w segmencie odzieży przestaje być więc powoli miejsce. Dowodem tego może być też spadający popyt na markę Esprit, z której klienci przechodzą do tańszego Reserved.
To tylko dowód na to, że dochodzi do coraz większego rozwarstwienia się społeczeństwa kosztem klasy średniej.

Rosną nierówności

Zdecydowanie szybciej niż bogatych przybywa biednych. Jeszcze w 2008 r. stopa bezrobocia wynosiła poniżej 10 proc. W pierwszym kwartale tego roku przekraczała już 13 proc. W konsekwencji tylko w ubiegłym roku liczba osób dotkniętych skrajnym ubóstwem zwiększyła się o około 400 tys. – do 2,6 mln. Według polskiej metodologii za skrajnie biedną uważana jest rodzina – dwoje dorosłych i dwoje dzieci do 14. roku życia- których miesięczne wydatki w ubiegłym roku nie przekraczały 1336 zł, czyli 334 zł na osobę. Wzrost ich liczby ekonomiści tłumaczą wysokim bezrobociem, bardzo niską dynamiką wynagrodzeń, ale też niskimi kwalifikacjami zawodowymi. W okresie spowolnienia to oni są zwalniani z firm. Do tego zdaniem psychologów ta grupa społeczna charakteryzuje się niską zaradnością. To ona najszybciej pada ofiarą kolejnych kryzysów. Tak samo było podczas poprzedniego, znacznie słabszego, w pierwszej połowie tego stulecia. Wówczas odsetek osób skrajnie ubogich wzrósł z 8,1 proc. w 2000 r. do ponad 12 proc. w 2005 r. To, że teraz osób biednych jest mniej niż wówczas, świadczy o ogromnym postępie, jakiego w ciągu tych kilku lat dokonało polskie społeczeństwo.
Jednak ciągle daleko nam do państw, które najlepiej potrafią radzić sobie z ubóstwem. Z najnowszego raportu UNICEF wynika, że odsetek dzieci w wieku 1 – 16 lat, które nie mają zaspokojonych podstawowych potrzeb, wynosi w Polsce 20,9 proc. To stawia nas na 24. miejscu w gronie 29 krajów rozwiniętych. W rozumieniu organizacji nasze dzieci objęte tą klasyfikacją nie mają dostępu do dwóch lub więcej spośród następujących pozycji: trzech posiłków dziennie, przynajmniej jednego posiłku zawierającego mięso lub jego wegetariański odpowiednik, codziennej porcji warzyw i owoców, książek, sprzętu do zabawy na świeżym powietrzu, zajęć rekreacyjnych, gier edukacyjnych, środków na wycieczki szkolne, własnego miejsca w domu, dostępu do internetu, nowych ubrań, dwóch par obuwia, możliwości zapraszania przyjaciół do domu czy organizacji uroczystości, np. z okazji urodzin.
W Islandii dzieci, które nie mają dostępu do takich dóbr, jest 0,9 proc., a w Szwecji 1,3 proc. Według tego samego raportu w Polsce odsetek dzieci do 17. roku życia żyjących w rodzinach, których dochód nie przekracza 50 proc. średniej krajowej, wynosi 14,5 proc., co daje nam 25. miejsce w gronie 25 krajów rozwiniętych. Na czele znów jest Islandia, gdzie w takich rodzinach żyje 4,7 proc. dzieci. W ścisłej czołówce są m.in. Finlandia, Cypr, Holandia, Norwegia. Na pocieszenie możemy powiedzieć, że za nami plasują się i Japonia, i USA. Tyle że z raportu tego jasno wynika, że są państwa wysoko rozwinięte, które dbają o spójny, systematyczny rozwój wszystkich swoich obywateli, i takie, które dbają tylko o wysoki rozwój, nawet kosztem społecznym. A w tym kontekście nie wypadamy najlepiej.

Spadła liczba dolarowych milionerów

To, że wzrasta liczba Polaków zarabiających co najmniej dwukrotność średniej krajowej, nie oznacza, że przybywa tych naprawdę bogatych. Wręcz przeciwnie: w ubiegłym roku liczba takich osób w naszym kraju się zmniejszyła. I to – jak podaje firma konsultingowa Capgemini – o 7,3 proc.

Capgemini od kilkunastu lat publikuje raporty na temat liczby i zasobności osób, które mają do zainwestowania co najmniej milion dolarów. Nazywa je HNWI (ang.: high net worth individuals). Ile osób odpowiadających takiej definicji jest w Polsce? – Około 10,5 tys. – odpowiada David P. Wilson z zespołu Capgemini zajmującego się usługami finansowymi.

Według niego wahania kursowe miały niewielki wpływ na spadek liczby dolarowych milionerów. To raczej efekt dekoniunktury na rynku kapitałowym. Minionego lata przeżyliśmy ostre załamanie na giełdzie. Efekt? Zmniejszyła się nie tylko wartość portfeli akcji znajdujących się bezpośrednio w posiadaniu inwestorów. Spadki dotknęły ich także poprzez przecenę jednostek funduszy inwestycyjnych czy innych aktywów. – Z drugiej strony wiele takich osób ma równocześnie firmy, które cały czas całkiem nieźle prosperują. Więc w bogatych ludziach jest spora siła do generowania majątku również poza rynkiem publicznym – zwraca uwagę Daniel Ścigała, szef bankowości prywatnej w BNP Paribas Bank Polska.

Specjaliści podkreślają, że szacunki dotyczące liczby osób posiadających duże aktywa do zainwestowania są zróżnicowane (niektórzy mówią nawet o 50 tys. posiadaczy co najmniej miliona – ale złotych). Dane Capgemini, obejmujące praktycznie cały świat, są jednak bacznie obserwowane. To jedno z ważniejszych źródeł informacji na temat światowego bogactwa dla osób, które zajmują się private bankingiem, czyli obsługą i inwestowaniem aktywów najbogatszych osób.

Z nowego raportu Capgemini wynika, że spadek liczby HNWI w Polsce nie należał w minionym roku do najwyższych na świecie. W Indiach liczba milionerów zmniejszyła się w ubiegłym roku o 18 proc., w Hongkongu – o 17,4 proc. Na całym świecie był wprawdzie wzrost, ale o niespełna 2 proc. ŁW