Turcja ma pod względem gospodarczym dużo zalet – silny wzrost, młode społeczeństwo, dynamiczne firmy oraz położenie w sąsiedztwie Unii Europejskiej, największego jednolitego rynku na świecie. Kraj ten obciążony jest jednak groźnym deficytem rachunku bieżącego, który osiągnął w zeszłym roku poziom 10 proc. PKB, do którego dochodzi kwestia wysokiej inflacji oraz konsumpcji szeroko opartej na kredytach.

Jedną z podstaw tych problemów jest stopa oszczędności wynosząca tylko 13 proc. PKB – jedna z najniższych wśród rynków rozwijających się. To oznacza, że Turcja musi pożyczać pieniądze za granicą.

„Gospodarka Turcji jest napędzana globalnym finansowaniem. Nie ma więc tak dużego pola do manewru jak mogłoby się wydawać,” komentuje Murat Ucer, ekonomista w GlobalSource Partners.

Reklama

Przepływ taniej gotówki w krajach rozwiniętych umożliwił Turcji zaciąganie obfitych kredytów w czasie światowego kryzysu. Czerpiąc środki z międzynarodowych banków, tureckie instytucje finansowe mogły utrzymywać rodzimą gospodarkę, w tym również konsumpcję.

Gospodarka wzrosła więc w 2010 roku o 9 proc., po tym jak rok wcześniej doświadczyła 4,8-proc. recesji w konsekwencji upadku Lehman Brothers. Jednocześnie jednak inflacja w ubiegłym roku osiągnęła poziom 10,5 proc., wzrost z 6,5 proc. w 2009, a deficyt rachunku bieżącego wzrósł w tym okresie z 2,2 proc. do 10 proc.

Bank centralny, pod naciskiem zbliżających się wyborów, chciał podtrzymać pozory silnej gospodarki. Utrzymywał więc stopy procentowe na niskim poziomie, ograniczając jednak udzielanie kredytów. Pomimo otwartego sceptycyzmu odnośnie takiego postępowania, bank trzymał się tych postanowień – aż do ubiegłego roku, kiedy to zaczął po cichu podwyższać stopy procentowe.

Było to działanie odbiegające od strategii przyjętej przez inne rynki rozwijające się (w szczególności Brazylię), które to obniżały stopy. W jego wyniku gospodarka wyraźnie zwolniła, tak jak zmniejsza się wzrost w skali globalnej. Inflacja wciąż jest na wysokim, około 8-proc. poziomie., znacznie przewyższając prognozy.

Całkowite zapotrzebowanie finansowe Turcji wynosi aż 100 mld USD. To dużo, a niepokój wzmaga fakt, że spora część tych pieniędzy zwykle pochodziła z banków UE, nad którymi wiszą ciemne chmury kryzysu.

Trudno oczywiście dokładnie oszacować niebezpieczeństwo związane z implozją strefy euro póki ona nie nastąpi. Punktem krytycznym jest finansowanie banków, przy którym wiele zależy od zmian nastrojów. Tureckie banki finansują 12-13 proc. pożyczek z kredytów konsorcjalnych z banków UE.

Rząd wciąż jednak znajduje się na dobrej pozycji. Deficyt budżetowy wyniósł w zeszłym roku tylko 1,3 proc., a dług publiczny tylko 40 proc. PKB. Europejskie banki wciąż więc są zainteresowane finansowaniem tego rynku.

Sytuacja ta może się jednak szybko zmienić. Turecka lira straciła w zeszłym roku do dolara 17,5 proc., co czyni z niej jedną z najsłabszych walut na świecie. W tym roku jednak zyskuje 2,4 proc., stając się z kolei jedną z najsilniejszych walut wśród rynków rozwijających się.

Takie wahania są obecne w wielu aspektach tureckiej gospodarki, czego konsekwencje mogą odczuć zarówno tureccy, jak i zagraniczni inwestorzy. A pogorszenie kryzysu w Europie na pewno nie ustabilizuje kursu liry.