Jest już ostateczny projekt ustawy deregulacyjnej. Dziś odbywa się konferencja uzgodnieniowa na jej temat. W części dotyczącej taksówkarzy Ministerstwo Sprawiedliwości ostatecznie zrezygnowało z pomysłu zastąpienia licencji wpisem do rejestru prowadzonego przez gminę.
Decyzję o szkoleniach i egzaminach dla taksówkarzy scedowano na samorządy.
Licencje zostają, bo jak napisano w uzasadnieniu do projektu, ich likwidacja „biorąc pod uwagę bezpieczeństwo potencjalnych usługobiorców, wydaje się nazbyt ryzykowna”. Bo zwolnienie z obowiązku uzyskiwania licencji oznaczałoby brak możliwości skontrolowania przewoźnika i, w razie konieczności, odebrania mu uprawnień.
Pytanie, czy w takim kształcie to jeszcze deregulacja? – Można to nazwać europeizacją przepisów. Polska jest największym krajem w Europie, gdzie wymogi wobec taksówkarzy reguluje ustawa. W innych państwach to samorządy podejmują decyzje w ich sprawie – przekonuje Grzegorz Płatek z departamentu strategii i deregulacji Ministerstwa Sprawiedliwości. – Deregulacja w tym przypadku polega na tym, że znosimy jeden sztywny wymóg ustawowy i dostosowujemy sytuację do realiów poszczególnych miast – dodaje.
Reklama
Według projektu w sytuacji, gdy rada gminy nie wprowadzi egzaminu dla taksówkarzy, licencja będzie wydawana każdemu, kto spełni wymagania formalne. Wystarczy, że kandydat dostarczy wymagane dokumenty (np. zaświadczenie o niekaralności).
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że jesteśmy do końca zadowoleni, choć to rozwiązanie jest znacznie lepsze niż pierwotne propozycje resortu – ocenia Michał Więckowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Taksówkarzy „Solidarność”. Jednak przedstawiciele Krajowej Izby Gospodarczej Taksówkarzy chcą więcej. – Obstajemy przy obecnych przepisach, czyli ustawowo nakazanych szkoleniach i egzaminie – mówi Tadeusz Stasiuk z KIGT. – Przekazanie tych kompetencji gminom spowoduje nierówność traktowania przyszłych przedsiębiorców, bo w jednym przypadku będą zdawać egzaminy, w innym nie. To ma też korupcjogenny charakter – uważa.