Dotychczas w mniejszych miejscowościach pod znanym logo można było otworzyć tylko sklep spożywczy albo lokal gastronomiczny. – I nadal są to bardzo dochodowe biznesy. Sklep spożywczy oferuje bowiem artykuły pierwszej potrzeby. Gastronomia z kolei często jedyne miejsce rozrywkowe w okolicy – zauważa Michał Wiśniewski, dyrektor generalny firmy Profit System.

200 pomysłów

W małym mieście zbyt wielu sklepów spożywczych, pizzerii i lodziarni nie można jednak otworzyć. Warto więc skorzystać z innych możliwości. Szczególnie że dziś już ponad 200 sieci, spośród 700 działających na rynku, chce zaistnieć poza największymi ośrodkami. W samej branży odzieżowej do wyboru jest niemal 20 firm franczyzowych. Co więcej, ich zainteresowanie coraz bardziej kieruje w stronę miejscowości liczących 20 tys. mieszkańców. Przykładami są Recman, Garfield czy Butik. Na uruchomienie pod ich logo salonu potrzeba od 350 zł do 700 zł na mkw. lokalu. Garfield ofertę kieruje do istniejących już sklepów, w związku z tym na inwestycje wystarczy 6 tys. zł. Za tą kwotę franczyzobiorca otrzymuje stojaki z 260 sztukami odzieży o wartości ponad 14 tys. zł. Warto też dodać, że ta sieć, podobnie jak Butik, posiada licencję na sprzedaż ubrań z wizerunkami bohaterów takich jak Garfield, Kaczor Donald, Snoopi, Hannah Montana czy Muppety. Duża popularność filmów z tymi postaciami kreuje modę.
Reklama
W miastach poniżej 80 tys. mieszkańców chcą się rozwijać też Cocomore, Face jby, Greenpoint, Quisque, Ravel, Top Secret. By pod nimi zaistnieć, wystarczą nakłady rzędu 400 – 500 zł na mkw. lokalu. W Face jby oraz Quiosque jest drożej: 1,2 – 1,4 tys. zł na mkw. Moodo Urban Fashion liczy sobie dodatkowo 1,2 tys. zł rocznie. - To opłata za udzielenie licencji – mówi Aleksander Dubowski z Moodo Urban Fashion.
To coraz rzadsze, bo sieci, które chcą wejść do mniejszych miast, zdają już sobie sprawę z możliwości finansowych swoich przyszłych partnerów. Dlatego większość z nich zniosła opłatę licencyjną. Wydatki na salon zamykają się najczęściej kwotą rzędu 50 tys. zł. Większość sieci nie pobiera też pieniędzy za dostarczony towar. Jest on oddawany w depozyt, a franczyzobiorca dostaje prowizję od jego sprzedaży w wysokości średnio 25 – 35 proc.
– To zwiększa bezpieczeństwo biznesu, gdyż nie trzeba się martwić o to, co zrobić z niesprzedanymi na koniec sezonu ubraniami – dodaje Aleksander Dubowski.
Mimo to, jak doradza Michał Wiśniewski z Profit System, w małym mieście najbardziej opłaca się zainwestować w marki z tanią odzieżą, outlety czy końcówki kolekcji. Klienci przy wyborze ubrań kierują się bowiem głównie ceną.
Ta reguła jeszcze bardziej dotyczy sklepów z odzieżą dziecięcą. Dlatego wybierając sieć, warto dokładnie sprawdzić, po jakich cenach oferuje swoje towary. A do wyboru są marka Coccodrillo, Quadro Foglio, czy 5-10-15. Według Profit System ta pierwsza wytypowała nawet miasta, w których uruchomiłaby salon w pierwszej kolejności. Są wśród nich Zakopane, Żary, Żyrardów, Żywiec, Wołomin, Radomsko czy Chrzanów. Jeśli chodzi o koszty inwestycji, to największych wymaga 5-10-15. Bo oprócz pieniędzy na wykończenie lokalu – około 800 zł na mkw. – trzeba mieć 15 tys. zł na opłatę licencyjną, wnieść zabezpieczenie w postaci weksla oraz depozyt zwrotny w wysokości 20 tys. zł.

Elektronika i uroda

Ale nie tylko sektor odzieżowy otwiera się na inwestorów z mniejszych miast. Tak też robi branża wykończenia wnętrz, a w niej sieci z firanami jak Belviso i Eurofirany, karniszami – Dekorami czy wykładzinami i podłogami – Komfort oraz DDD Dobre dla Domu. Najtańsza jest Dekorami, wystarczy w niej na sklep 60 tys. zł. Najdroższa to Belviso, wymaga przynajmniej 200 tys. zł na ten cel. Na zwrot z inwestycji trzeba czekać około roku.
Z korzystną ofertą wychodzi Mix Electronics, sieć salonów RTV/AGD. Firma pozostaje bowiem właścicielem sklepu i towaru, który daje w zarządzanie ajentowi, za co ten dostaje wynagrodzenie prowizyjne. Musi tylko pokryć koszty adaptacji lokalu. Mogą być one jednak rozłożone na 12 rat, potrącanych z miesięcznych przychodów. Ta branża ma przyszłość, bo polskie gospodarstwa domowe wciąż czeka wielka wymiana sprzętu, choćby w związku z cyfryzacją.
Własnego konceptu przedsiębiorcy z mniejszych aglomeracji nie muszą też już wypracowywać w sektorze urody. Tu też z pomocą przyjdzie im sieć. Co więcej, mogą wybierać spośród jednej trzeciej sieci franczyzowych dostępnych na polskim rynku. Wszystkich jest około 30, w tym m.in.: Adolesense, Bailine, Be Silky, Dermatis, D’Style, które nie tylko doradzą, jak otworzyć lokal, jakie musi on spełniać wymagania, ale też na jakie zabiegi najlepiej postawić, by odnieść sukces.
– Największym popytem wciąż cieszą się zabiegi wyszczuplające. Dbanie o sylwetkę jest modne niezależnie od miasta i regionu kraju – tłumaczy Cezary Majewski z sieci Bailine.
Co ważne, własny salon urody wcale nie musi być drogą inwestycją. Wystarczy już 49 tys. zł, jak w przypadku BySilky. Niestety w tej branży trzeba liczyć się z dodatkowymi wydatkami, gdyż sieci pobierają opłaty licencyjne. Za działanie pod wspólnym logo trzeba zapłacić od 600 zł do 1 tys. zł miesięcznie. Opłata marketingowa waha się od 400 do 500 zł. Warto więc dokładnie oszacować swoje możliwości, zwłaszcza że pierwsze zyski w tej branży przychodzą po 4 – 6 miesiącach, a zwrot z inwestycji następuje po 1 – 2 latach.
– By wyjść na swoje trzeba przyjmować 6 – 7 osób dziennie – dodaje Cezary Majewski.
Warto pamiętać, że lepiej jest też inwestować w lokal w centrum miasta niż w galerii handlowej. W tym drugim przypadku koszty prowadzenia działalności mogą się podwoić, a nawet potroić.