To sporządzone przed kilku laty przez „Harvard Business Review” zastawienie 100 najbardziej skutecznych prezesów wielkich firm. Tych, którzy doprowadzili do spektakularnego wzrostu wartości zarządzanych przez siebie korporacji. Varin zajął w tym rankingu odległe 73. miejsce. Był wówczas szefem brytyjsko-holenderskiego koncernu stalowego Corus i zbierał jak najlepsze recenzje. O jego sukcesie wyraziście świadczyły liczby. Gdy w 2003 roku obejmował stanowisko prezesa, akcje koncernu kosztowały 40 pensów. Zaledwie po czterech latach, gdy Corus łączył się z indyjskim gigantem Tata Steel, były już wyceniane na pensów 608. Varin z sukcesem przeprowadził głęboką restrukturyzację stalowego konglomeratu, zwolnił ponad tysiąc osób, ale jednocześnie doprowadził do rzeczy wydawało się niemożliwej – pogodził pracujących w Corusie Holendrów i Brytyjczyków. Wcześniej obydwie nacje skakały sobie do oczu, dzięki niemu zaczęły współpracować. Przy okazji francuski menedżer miał kapkę szczęścia, w trakcie jego rządów zaczęło rosnąć zapotrzebowanie na stal. – Bez dwóch zdań restrukturyzację udało się przeprowadzić przy dobrych warunkach rynkowych – wspominał później.
Dzisiaj Varin jest jednym z najbardziej znienawidzonych menedżerów we Francji. W 2009 roku objął stery koncernu motoryzacyjnego PSA, grupującego marki Citroen i Peugeot. PSA przędzie cienko: 700 mln euro prognozowanej straty w pierwszym półroczu, spadek sprzedaży aut o 13 proc., dołowanie akcji na giełdzie, ratingi na poziomie śmieciowym. W dodatku wysoki stopień uzależnienia firmy od rynków pogrążonych w marazmie, czyli hiszpańskiego i włoskiego. Nieco ponad tydzień temu Varin podał receptę na wydobycie koncernu z tarapatów: zwalniamy 8 tys. pracowników oraz zamykamy fabrykę w Aulnay. Ta ostatnia propozycja to rzecz bez precedensu, bo likwidacja zakładów z branży motoryzacyjnej nie zdarzyła się we Francji od lat.
No i się zaczęło. Oburzenia nie krył prezydent Hollande, premier i jego ministrowie. Wytykali koncernowi, że przyjął pomoc publiczną, głównie w postaci kredytów i ich gwarancji. Grozili palcem, wskazując, że dzisiejsza sytuacja PSA to konsekwencja wcześniejszych, jednak bliżej niesprecyzowanych błędów strategicznych. Słowem, na restrukturyzację PSA politycznej zgody nie ma i nie będzie. Problem jednak w tym, że PSA jest firmą prywatną. Co więcej, francuski rząd, udzielając koncernowi pomocy w ostatnich latach, nie zagwarantował sobie wpływu na losy firmy, jak to się działo w modelu amerykańskim. Waszyngton zresztą popierał ostre działania restrukturyzacyjne, tam polityczne przyzwolenie na zwalnianie pracowników było.
Być może Varin za bardzo zapatrzył się w tamten model i tym samym wpakował w potężne kłopoty. Formalnie politycy nic nie mogą mu zrobić, co zresztą sami niechętnie przyznają. Ale naciski, naciski... Nie zakładałbym się o to, że Varin ocali posadę. Politycy, mimo że nie mają do tego prawa, najchętniej poszukaliby na jego miejsce cudotwórcę, który wyprowadzi PSA na prostą bez terapii szokowej. Oj, czuję, że sporo będzie to kosztowało francuskiego podatnika.
Reklama
Podobna historia pojawiła się i na naszym krajowym podwórku. Z tym że krajowi politycy zadziałali szybko, konsekwentnie i skutecznie, choć formalnie od całej sprawy również powinni trzymać się z daleka. Mowa o błyskawicznym powołaniu do życia narodowego czempiona w branży chemicznej w odpowiedzi na zakusy rosyjskiego kapitału wobec Zakładów Azotowych Tarnów. Firmy, w której państwo nie było dominującym akcjonariuszem, a jednak zrobiło to, co chciało, byle Azoty nie wpadły w ręce Rosjan.
Argumenty za niewpuszczaniem inwestorów ze Wschodu do Tarnowa brzmią mniej przekonująco. Utyskiwania, że ta cała historia i dzielenie inwestorów na słusznych i niesłusznych nie ma wiele wspólnego z wolnym rynkiem – bardziej. Tyle że nie o to chodzi. I w przypadku PSA, i w przypadku Azotów biznes stał się obiektem czysto politycznych emocji. Nie wiadomo, jakie na dłuższą metę będą losy francuskiego koncernu i naszego czempiona. Wiadomo, że oba przypadki – choć przyznaję, że Azoty mniej – podniosły temperaturę polityki. I nie można mieć złudzeń, przedłużający się kryzys tylko sprawi, że zwiększy się stopień ingerencji polityki w biznes. Bo politycy nie spoczną dopóty, dopóki nie udowodnią światu, że zrobili coś pożytecznego. Choćby ten pożyteczny efekt, delikatnie mówiąc, był jeszcze mglisty.
Jestem niestety przekonany, że PSA we Francji, a Azoty w Polsce to dopiero początek serii ingerowania w biznes. Kto następny?
ikona lupy />
Marcin Piasecki, wydawca „Dziennika Gazety Prawnej” / DGP