W te wszystkie potrzeby starają się teraz trafiać Chińczycy. Kiedyś promowali tu rewolucję, dzisiaj promują własną produkcję. Władze w Phnom Penh z jednej strony godzą się na ciągle rosnący deficyt w handlu, a z drugiej - pamiętają o chińskich interesach. Tak było nawet podczas szczytu ASEAN.

Stolica Kambodży Phnom Penh przez kilka dni, co rzadkie, królowała jako centrum azjatyckiej – i nie tylko – dyplomacji. 10 lipca odbył się w niej szczyt państw ASEAN+3 (Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej plus Chin, Japonii i Korea Płd.). Dzień później przywódcy ASEAN obradowali z gronem ministrów Spraw Zagranicznych państw dialogu z tym ugrupowaniem (m.in. Australią, Nową Zelandią, Kanadą, Rosją i USA, reprezentowanymi przez Hillary Clinton). A potem był jeszcze 19 szczyt Forum Regionalnego ASEAN, poświęcony sprawom bezpieczeństwa w regionie, a wszystko miał zwieńczyć szczyt ASEAN w piątek 13 lipca.

Data okazała się feralna. Po raz pierwszy w 45-letniej historii ugrupowania nie udało się przyjąć komunikatu końcowego. Kością niezgody stały się spory terytorialne na Morzu Południowochińskim, a szczególnie otwarte zwarcie miedzy Chinami a Filipinami (stronami tego sporu są jeszcze Wietnam, Brunei i Tajwan). Gospodarze nawet nie kryli, że woleli raczej nie mieć komunikatu końcowego, aniżeli ambarasować Chiny. To dla nich zbyt wysoka stawka.

Reklama

Dominacja historii

Ten biedny kraj, zaliczany przez ONZ do grona najmniej rozwiniętych na świecie (roczne dochody mieszkańca sięgają 2 500 dolarów) rzadko zwraca uwagę światowych mediów, a do historii powszechnej wszedł za sprawą historii; tej dawnej, utożsamianej ze wspaniałościami kompleksu Angkor Wat w pobliżu miasta Siem Reap oraz tej najnowszej, utożsamianej z ludobójstwem i niesławnymi „polami śmierci”.

Ta starsza historia przyciąga do Kambodży miliony turystów (2,8 mln w roku 2011 według tamtejszego ministerstwa turystyki). Turystyka jest poważnym źródłem dochodu tego państwa. W 1995 r., gdy turystów było tylko 220 tys., dawała 5,5 proc. PKB. W 2011 roku już ponad 15 proc. Jest to jedno z najważniejszych źródeł dochodów budżetowych państwa, obok tradycyjnych towarów eksportowych, jakimi są tekstylia, ryż, drewno, kauczuk i ryby.

Najnowsza historia odbija się na realiach państwa znacznie mocniej.

Niesławny reżim Czerwonych Khmerów obaliła w grudniu 1978 r. inwazja wietnamska. Natychmiast odezwała się zimnowojenna logika. Ponieważ Wietnam był wspierany przez ZSRR, a ten był w sporze z Chinami, Państwo Środka nadal wspierało obalonych Khmerów, przy milczącej zgodzie, a czasami aktywnym wsparciu Zachodu, działającego poprzez sąsiednią Tajlandię, a obawiającego się nadmiernego wzmocnienia komunistów z Wietnamu i ZSRR. Efekty? Pol Pot zmarł śmiercią naturalną w dżungli na pograniczu z Tajlandią w kwietniu 1998 r., a pozostali przywódcy Czerwonych Khmerów, którzy dopuścili się ludobójstwa na własnym narodzie, dopiero ostatnio trafili przez Międzynarodowy Trybunał, który najpierw wystawił sobie w Phnom Penh piękną siedzibę za ogromne pieniądze.

Dotychczas skazał jedną osobę, dowódcę niesławnej katowni S-13 (do dziś do obejrzenia w centrum Phnom Penh) Kaing Guek Eava, zwanego Duch, a pozostali, włącznie z „bratem numer dwa” tamtego reżimu, Nuon Chea, mogą nie doczekać wyroku – ze względu na podeszły wiek i stan zdrowia. Losy Czerwonych Khmerów po utracie władzy powinny być, bo raczej niestety nie są, wyrzutem sumienia światowej społeczności, a na realia kraju przełożyły się tak, że dopiero rok 1999, a więc pod śmierci Pol Pota, uznaje się jako ten, gdy nie było już na terenie Kambodży żadnych walk.

>>> Cały artykuł czytaj na: obserwatorfinansowy.pl