Wczorajsze referendum w sprawie odwołania prezydenta Rumunii to tylko fragment znacznie poważniejszego problemu, który dotyczy Europy Środkowej. Rumunia, Węgry, Bułgaria i Słowacja w praktyce testują własne wersje falandyzacji prawa i systemów politycznych. Ustawy, dekrety i procedury w tych krajach służą przede wszystkim eliminacji przeciwników politycznych.
W przypadku Rumunii jeszcze przed próbą impeachmentu Traiana Basescu centrolewicowemu rządowi udało się za pomocą dekretu ograniczyć rolę Sądu Konstytucyjnego. Sam premier Victor Ponta władzę w kraju przejął nie w wyniku wyborczego zwycięstwa, ale rozpadu kolejno dwóch koalicji partii prawicowych i przejęciu części deputowanych dotychczasowej większości. Od tego czasu Ponta wydał 40 dekretów z klauzulą natychmiastowej wykonalności, wymienił przewodniczących obu izb parlamentu i rzecznika praw obywatelskich, a także członków wspomnianego Sądu Konstytucyjnego. Pogrzebanie Basescu miało być ukoronowaniem procesu przejmowania państwa. Zresztą sam Basescu nie pozostaje bez winy: w trakcie swoich rządów wbrew konstytucji bezpośrednio ingerował w pracę rządu.
Postępujący nihilizm prawny w Bukareszcie spotkał się z reakcją Unii Europejskiej. Premier Ponta niewiele sobie jednak z tego robi. Co prawda zmienił ustawę o referendum (wymóg 50-proc. frekwencji, by plebiscyt był ważny), ale nie ma zamiaru odwoływać swoich wcześniejszych dekretów.
Reklama
W roli czarnej owcy w Brukseli Ponta nie jest osamotniony. W czasie dwóch ostatnich lat rewolucję prawną przeprowadził w sąsiednich Węgrzech centroprawicowy premier Victor Orban. Dysponując większością 2/3 głosów w parlamencie, przeforsował ustawy, które m.in. ograniczają niezależność banku centralnego, trybunału konstytucyjnego i instytucji odpowiedzialnej za ochronę danych osobowych. Kontrowersje wzbudziła również Orbanowska ustawa medialna. Podobnie jak nowa ordynacja wyborcza promująca centroprawicowy Fidesz.
Mniej wyrafinowane zepsucie dotyczy Bułgarii. Kierujący do 2009 r. rządem Bojko Borysow był oskarżony o bliskie związki z mafią i promowanie rozwiązań prawnych zabezpieczających jej interesy. Zarzuca mu się także, że w okresie, gdy był ministrem spraw wewnętrznych oraz prokuratorem generalnym, wspierał interesy swojej żony i przyjmował łapówki.
Z kolei na Słowacji przed wyborami parlamentarnymi w 2010 r. do mediów przedostały się nagrania ówczesnego premiera Słowacji Roberta Fico, w których przyznaje się do utrzymywania „równoległego systemu finansowania” swojej partii i zebrania w ten sposób „wielu milionów euro”. Ale i w tym przypadku sprawa nie została rozliczona. Podobnie jak „Goryl”, czyli afera z udziałem niemal całej elity politycznej Słowacji.
Z podsłuchów służb specjalnych, które były zamontowane w mieszkaniu jednego z właścicieli firmy Penta, wynika, że uchwalaniem prawa nie zajmował się parlament, ale biznesmeni na prywatnych spotkaniach ze zblatowanymi politykami. W wyniku afery upadł rząd Mikulasza Dzurindy.
ikona lupy />
Wybory. Fot. Shutterstock / Inne