Jeremy Bentham, który pod koniec XVIII w. stworzył utylitaryzm, definiował je w ten sposób: „Użyteczność jest rozumiana jako pryncypium, które aprobuje lub odrzuca każde działanie zgodnie z tendencją, która powiększa lub pomniejsza stronę, o której interes chodzi. Jeżeli stroną tą jest wspólnota, wówczas będzie to szczęście wspólnoty; jeżeli konkretna jednostka, wówczas interes jednostki. Czymże jest zatem interes wspólnoty? Sumą interesów jednostek, które ją tworzą”.
Zwolennicy Benthama zastanawiali się, jak mierzyć szczęście. Ostatecznie zinterpretowali je jako możliwość zaspokajania pragnień ujawnianych przez ludzi poprzez ich wybory ekonomiczne lub polityczne. Krytycy utylitaryzmu oskarżali go, że uczynił fetysz z PKB. To bzdura. Ekonomiści od dawna wiedzą, że istnieją elementy użyteczności, które nie są brane pod uwagę przy mierzeniu PKB na głowę mieszkańca. Nie obejmuje on wypoczynku, wartości pracy podejmowanej w domu, ekologicznych szkód i korzyści. Przedstawiciele nauk społecznych młodego pokolenia chcą mierzyć szczęśliwość bezpośrednio i na tej podstawie formułować postulaty polityczne. Podstawową metodą badania dla tej gałęzi nauki jest kwestionariusz. Premier David Cameron polecił brytyjskiemu Narodowemu Urzędowi Statystycznemu zbadać ten obszar i pierwsze ustalenia są już dostępne.
Rządowi statystycy pytali o satysfakcję z życia. Odpowiedzi przekonwertowano na skalę od 1 do 10. Są one prezentowane raczej jako komplementarne niż zamienne dla tradycyjnych wskaźników ekonomicznych. Rezultaty, trzeba to jednak powiedzieć, nie zaskakują. Średni wynik dla niemal wszystkich grup wynosi nieco ponad siedem punktów. Rozwiedzionym i pozostającym w separacji żyje się gorzej niż singlom i osobom w związkach. Bezrobotni zanotowali wynik poniżej siedmiu, z kolei wykonywany zawód nie ma znaczenia. Menedżerowie i dyrektorzy wydają się tylko nieco bardziej zadowoleni z życia niż ci, którzy wykonują proste zajęcia. Nie ma też większych różnic pomiędzy poszczególnymi regionami kraju.
Reklama
Gdyby rządowi statystycy poprowadzili badania dalej, mogliby trafić na coś bardziej interesującego. Aldous Huxley ostrzegał przed tym już w 1932 r. w swojej książce „Nowy wspaniały świat”: ludzie są hodowani w inkubatorach, jako alfy, bety, gamy, delty i epsilony, a gdy ich poziom szczęścia spada, aplikowany jest im narkotyk pod nazwą soma. Sęk w tym, że nie dysponujemy dziś pigułką szczęścia, która nie niosłaby ze sobą efektów ubocznych.
Dlatego rząd najlepiej przysłuży się ogólnej puli szczęśliwości, koncentrując się na swoich tradycyjnych zadaniach, takich jak porządek publiczny, bezpieczeństwo narodowe, tworzenie warunków do rozwoju i niwelowanie nierówności w dochodach i zamożności. Tutaj przed nami jeszcze długa droga.