Bez znacznej redukcji stóp procentowych nasz wzrost gospodarczy w przyszłym roku może spowolnić do 1 proc. – twierdzą ekonomiści. Ale cięć jak w latach 2008 – 2009 nie należy się spodziewać, bo groziłby nam wybuch inflacji.

– Nawet jeśli globalna gospodarka nie doświadczy szoku na miarę 2009 r., to w Polsce dynamika wzrostu PKB 2013 – 2014 r. może zbliżyć się do tego, co się wtedy działo – uważa Ignacy Morawski, główny ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości. I wciąż ma nadzieje, ze wzrost PKB nie spadnie do 1,7 proc. A są przynajmniej cztery powody spowolnienia gospodarczego w Polsce w 2013 r.:

1. Konieczność redukcji deficytu i długu

Według założeń rządu do 2015 r. dług publiczny liczony według metodologii krajowej ma spaść do 47,2 proc. z 53,5 proc. w 2011 r. A już w tym roku mamy zejść z deficytem finansów publicznych do 2,9 proc. z 5,6 proc. PKB w 2011 r. – Zmusza to do ciecia wydatków, co w efekcie dotyka także nakładów inwestycyjnych na infrastrukturę – podkreśla Ignacy Morawski.

Na razie widać to przede wszystkim w ograniczeniu wydatków samorządów.

Reklama

2. Mniejszy napływ funduszy unijnych

Przed Euro 2012 w sposób kumulowany wykorzystaliśmy środki z UE. To były inwestycje współfinansowane z kasy państwa. – Jeszcze w tym roku dokończymy drogi i autostrady, których nie wykończylismy. A od przyszłego – rzad zaciśnie pasa – uważa Piotr Bujak, ekonomista grupy Nordea.

3. Umocnienie złotego

W 2009 r. spadek popytu zagranicznego niwelował słaby złoty. – Dzięki temu eksport wzrósł do PKB 2 pkt proc. Ale od początku tego roku złoty się umacnia, nie wesprze eksportu, a przez to PKB – wyjaśnia Piotr Bujak.

4. Ograniczone pole do obniżek stóp

Wszystko przez wysoką, oscylującą wokół 4 proc. inflację. – Dlatego skala obniżek stóp nie będzie tak głęboka jak w 2009 r. – twierdzi Ignacy Morawski. Pomiędzy czerwcem 2008 r. a czerwcem 2009 r. stopy spadły z 6 proc. do 3,5 proc.

Jednak ekonomiści są przekonani, że hamowanie gospodarki zmusi Radę Polityki Pieniężnej do obniżek stóp. Zdaniem Tomasza Kaczora z Banku Gospodarstwa Krajowego w połowie przyszłego roku główna stopa NBP będzie wynosić 3,75 proc. i będzie o 1 pkt proc. niższa niż obecnie. Dariusz Winek z BGŻ spodziewa się jej spadku do 3,5 proc. – czyli o 1,25 pkt proc. Tyle ze przy słabym popycie zewnętrznym i wewnętrznym i hamujących inwestycjach może niewiele nam to dać. Nie należy się spodziewać wybuchu popytu na kredyty. A to one mogłyby przede wszystkim pobudzić wzrost gospodarczy. Firmy wystarczająco mocno boją się zarażenia kryzysem ze strefy euro, by się teraz zadłużać.

– Nie inwestują, bo po prostu nie maja dobrego pomysłu, jak zrobić to bezpiecznie – mówi Tomasz Kaczor. Zwraca uwagę na duże zasoby gotówki, jaką przedsiębiorcy trzymają w bankach.

>>> Czytaj też: Polska gospodarka słabnie. Morgan Stanley ostro tnie prognozy

Dariusz Winek ma nadzieję, ze cięcie stóp przez RPP pomoże jednak w inwestycyjnym ożywieniu. Uważa, że głównym kryterium, przy którym firmy decydują, czy zaciągać nowy kredyt, jest jego cena. Jednak i on przyznaje, że seria obniżek nie pobudzi znacząco wzrostu PKB.

– Zakładając, że stopy spadną o 125 pkt bazowych, wzrost PKB w przyszłym roku może wynieść około 2 proc. Gdyby obniżek nie było lub byłyby zbyt niskie – np. o 50 pkt bazowych – to spowolnienie byłoby głębsze, nawet o 1 pkt proc. PKB – mówi. Może więc RPP powinna ciąć stopy jeszcze mocniej? To mało prawdopodobne. Tomasz Kaczor przypomina o głównym celu polityki pieniężnej, którym jest zapewnienie stabilności cen. Jeśli stopy spadłyby za mocno, znacznie osłabiłby się złoty, co mogłoby się skończyć wysoka inflacją. Stopy spadną na tyle, by uchronić gospodarkę przed recesją, utrzymując wzrost gospodarczy na poziomie około 2 proc.

Być może nowych kredytów dla firm nie będzie zbyt wiele, ale obsługa już zaciągniętych będzie tańsza. – Dziś mamy sytuację, w której przy mniejszych przychodach ze sprzedaży wzrosły koszty odsetkowe. To dla firm coraz większe wyzwanie. Przy obniżce stóp te koszty spadną, co pozwoli przynajmniej na podtrzymanie już rozpoczętych procesów inwestycyjnych – mówi Dariusz Winek.

Mniej kosztowna obsługa zobowiązań może być też czynnikiem podtrzymującym konsumpcję. Dochód rozporządzalny gospodarstw domowych realnie spadł już w ubiegłym roku. I trudno oczekiwać poprawy, patrząc na to, co się dzieje na rynku pracy.