Rządzący Gruzją Zjednoczony Ruch Narodowy prezydenta Micheila Saakaszwilego i opozycyjne "Gruzińskie marzenie" miliardera Bidziny Iwaniszwilego nie przebierają w środkach przygotowując się do październikowych wyborów parlamentarnych.

Wybory, wyznaczone na 1 października, mogą okazać się jednymi z najważniejszych w najnowszej historii Gruzji. Panujący od 2003 roku Saakaszwili musi oddać prezydencką władzę w 2013 r., kiedy kończy się jego druga i ostatnia kadencja. Ale 44-letni przywódca Rewolucji Róż z 2003 roku już w 2010 r. zmienił konstytucję, tak by Gruzja przekształciła się z prezydenckiej w republikę parlamentarną, rządzoną przez premiera.

Jeśli jego partia wygra w październiku wybory, Saakaszwili będzie mógł dalej rządzić jako premier, powtarzając rosyjski scenariusz Władimira Putina. Jeśli jednak przegra, będzie się musiał pożegnać z władzą. Odebrać mu ją chce 56-letni Bidzina Iwaniszwili, najbogatszy Gruzin z majątkiem szacowanym na ponad 6 mld dolarów. Jesienią założył partię "Gruzińskie marzenie" i zapowiedział, że wygra parlamentarne wybory i odbierze Saakaszwilemu władzę.

Przedwyborcze sondaże, przeprowadzane przez amerykańskie instytuty badawcze wskazują, że Saakaszwili może jednak spać spokojnie. W czerwcu jego partię popierało 36 proc. Gruzinów (jego samego ponad dwa razy więcej). Na "Gruzińskie marzenie" głosować chciało jedynie 18 proc. Saakaszwilego martwi jednak, że od lutego do czerwca poparcie dla jego partii spadło o 11 proc., a dla "Gruzińskiego marzenia" wzrosło o 8 proc. Jeśli taka tendencja utrzymałaby się do jesieni, obóz rządzący i opozycja mogliby liczyć na mniej więcej tyle samo głosów.

Wraz ze stawką narastają wyborcze emocje. W lipcu Amnesty International, a na wiosnę biuro ONZ w Tbilisi ostrzegały, że rywale zaczynają walczyć nieuczciwie i bezwzględnie.

Reklama

Podejrzenia budzą wyroki, jakie sądy w Tbilisi ferują przeciwko przywódcom opozycji, oskarżając ich o łamanie wyborczego prawa, zakazującego kupowania wyborców i nakładającego ograniczenia na finansowanie partii politycznych. Według gruzińskiego prawa partii politycznych nie mogą wspierać instytucje czy firmy, a osoby fizyczne mogą wpłacać na partyjne konta nie więcej niż ok. 40 tys. dolarów, powiadamiając o tym odpowiednie urzędy. Członkowie partii mogą wpłacić na ich konto najwyżej ok. tysiąca dolarów rocznie.

W lipcu Iwaniszwili zapłacił grzywnę 50 mln dolarów, jaką sąd ukarał go za darmowe rozdawanie satelitarnych anten i sprzedawanie za pół darmo samochodów. Uznano to za próbę kupowania wyborców.

Początkowo Iwaniszwili zapowiadał, że nie zapłaci grzywny, ale sąd nakazał zamrożenie jego rachunków bankowych i zagroził licytacją jego banków i firm. Miliarder uległ, ale w sierpniu sąd ukarał go następną grzywną - 12,3 mln dolarów za to, że Iwaniszwili nie potrafił uzasadnić na co wydał kolejne 2,5 mln dolarów, pobrane z bankowego konta.

Grzywną ponad 10 mln dolarów ukarano w sierpniu także Kachabera Kaładzego, najlepszego piłkarza w historii Gruzji, który po zakończeniu sportowej kariery postanowił zrobić polityczną i został sojusznikiem Iwaniszwilego. Piłkarz też nie potrafił wytłumaczyć sędziom na co przeznaczył 2 mln dolarów, pobrane z bankowego konta.

Iwaniszwili oskarża Saakaszwilego, że przed wyborami próbuje go zastraszyć, odebrać majątek. Gruzińskie władze odpowiadają, że to Iwaniszwili łamie prawo i że ani myśli wygrywać wybory, lecz chce je sobie kupić wraz z gruzińskim państwem.

Podziela tę opinię znawca Kaukazu Vladimir Socor w raporcie dla Jamestown Foundation. Według Socora Iwaniszwili liczy na głosy cierpiącej 30-procentowe bezrobocie gruzińskiej prowincji, ale także inteligencji z Tbilisi (w stolicy mieszka jedna czwarta ludności 5-milionowej Gruzji), a nawet Cerkwi. Wszystkich obłaskawił wcześniejszą działalnością dobroczynną, gdy budował świątynie, drogi, szkoły, fundował stypendia. Dziś obiecuje np. z własnej kieszeni subsydiować ceny prądu.

Aby przelicytować Iwaniszwilego, powołany pod koniec czerwca na premiera Wano Merabiszwili (były minister spraw wewnętrznych, jeden z najbardziej wpływowych polityków w Gruzji) ogłosił program gospodarczy swojego rządu, przewidujący m.in. rozdawanie rządowych bonów po 500 dolarów na rodzinę, by zapłaciły zaległe rachunki czy zaspokoiły pilne potrzeby.

Saakaszwili na każdym kroku wypomina Iwaniszwilemu, że zbił majątek w Rosji, a teraz chce zdobyć władzę w Gruzji, by zrewanżować się Kremlowi. W orędziu wygłoszonym w czwartą rocznicę rosyjsko-gruzińskiej wojny, Saakaszwili oświadczył, że w 2008 roku, choć Rosja oderwała od Gruzji zbuntowane prowincje Abchazję i Południową Osetię, nie udało jej się jednak usadzić na tronie w Tbilisi swojego faworyta. To co, nie powiodło jej się wojną, próbuje więc cztery lata później osiągnąć drogą wyborów.

Socora niepokoi triumfalizm przywódców "Gruzińskiego marzenia", którzy przekonują swoich zwolenników, że sondaże wróżą im dwie trzecie głosów w październiku, a jeśli ogłoszone wyniki okażą się inne, będzie to oznaczało, że władze je sfałszowały i zwycięstwa trzeba będzie dochodzić na ulicy. Według Socora opozycja wiedząc, że nie pokona Saakaszwilego, może próbować sprowokować rozruchy, by zmusić go do politycznych targów, a nawet podzielenia się władzą. Socor obawia się zaś, by gruzińskich rozruchów Rosja nie uznała za pretekst do nowej zbrojnej inwazji.