Po pierwsze dlatego, że na zachodzie Europy żyje się po prostu łatwiej. Ta nieznośna lekkość życia na Zachodzie bierze się z praktycznych dobrodziejstw tamtejszego państwa dobrobytu. Nie, nie chodzi o tak chętnie wyszydzany przez naszych neoliberałów „rozleniwiający socjal”. Raczej o całą masę ułatwień dla ludzi obarczonych pracą i rodziną. Dość powiedzieć, że w Berlinie płaciłem za przedszkole mniej, niż będę płacił w Warszawie.

Poszedłem do dentysty gotów (jak w Polsce) wydać fortunę, a pani mówi mi, że moje (standardowe) ubezpieczenie obejmuje darmową opiekę stomatologiczną. A kiedy mój kilkumiesięczny syn zachorował i musiał zostać w szpitalu, dostaliśmy łóżko i talon na obiad w szpitalnej stołówce. Niby nic wielkiego, ale z tego, co wiem, w polskich szpitalach normą jest raczej karimata na podłodze i własne kanapki dla przestraszonego rodzica.

Zgoda, jesteśmy państwem na dorobku i na wiele rzeczy po prostu nas nie stać. Polski kapitalizm dopiero się przepoczwarza. Momentami jest to naprawdę straszne. Jak choćby w Warszawie, gdzie na zbudowanym ledwie kilka lat temu tzw. Służewcu Przemysłowym (dumnie lansowanym jako „warszawskie City”) od początku nie przewidziano wystarczającej liczby miejsc parkingowych ani nawet ścieżek rowerowych. W efekcie co dzień rano mamy w „polskim City” istny Armagedon pełen wściekłych trąbiących kierowców spieszących się do pracy. Maniera budowania tanio i jak najwięcej kontynuowana jest zresztą w wielu innych miejscach stolicy. Czasem aż oczy bolą.

A w Berlinie, Brukseli czy Londynie właśnie nie bolą. I to drugi powód, dla którego wielu rodaków ucieka na Zachód. Oczywiście jako państwo i społeczeństwo musimy robić wszystko, żeby i u nas żyło się łatwiej i ładniej. Tych, których dziś już nęci nieznośna lekkość Berlina czy Amsterdamu, pewnie nie zatrzymamy. Ale to chyba... dobrze. Część z nich (lub ich dzieci) pewnie kiedyś wróci do Polski. Albo będzie żyła trochę tu, a trochę tam.

Reklama

I oni, nawykli do zachodnich standardów, nie zadowolą się już ulicami bez ścieżek rowerowych, karimatą w szpitalnej sali czy brakiem miejsc w przedszkolach. I w ten sposób ta dzisiejsza imigracja może jednak wyjść Polsce na dobre.