Wydawało się, że dzisiaj europejskie indeksy zostaną rozruszane przez wznowienie po wakacyjnej przerwie politycznych spotkań oraz nieco bogatsze kalendarium w porównaniu do dwóch pierwszych dni tygodnia.

Nadzieje na żywszy handel okazały się jednak płonne i przez znaczną część sesji niewiele się działo. Dopiero popołudnie wprowadziło nieco atrakcji, które jednak reguły rynkowej gry nie zmieniło.

O poranku krajowi inwestorzy zostali nieco inny obraz globalnych rynków niż ten który obowiązywał wczoraj gdy notowania na GPW się kończyły. Wówczas byki panowały niepodzielnie i indeks S&P500 ustanawiał nowe rekordy hossy. Rekordy okazały się jednak nietrwałe, co sprowokowało chęć realizacji zysków, która wzmocniona została słabymi danymi z Japonii.

Okazało się bowiem, że lipcowy deficyt handlowy Kraju Kwitnącej Wiśni wypadł znacznie gorzej od prognoz, co spowodowane było załamaniem eksportu, szczególnie do Azji z Chinami na czele, gdzie eksport w lipcu był aż o 11,9% niższy niż przed rokiem. W praktyce jedynie wymiana z USA wciąż pokazuje dodatnie rezultaty, ale i one topnieją by w minionym miesiącu zwyżkę dwucyfrową zamienić w skromny jednocyfrowy wynik na poziomie niecałych 5%.

Słabe dane nie były jednak momentem przełomowym, gdyż miało nim być spotkanie premiera Grecji Antonisa Samarasa z szefem Eurogrupy, a jednocześnie premierem Luksemburga, Jean-Claude Junckerem. W czasie sesji okazało się jednak, że politycy zaczną rozmawiać dopiero po zakończeniu europejskich notowań, a zanim jeszcze uniżony Grek zdążył przedstawić swoją propozycję wydłużenia o 2 lata terminu wprowadzenia oszczędności budżetowych, Juncker zapowiedział, że wszelkie ważne decyzje raczej nie zapadną przed październikiem i raportem Troiki. Tym samym greckie apele o złagodzenie warunków pomocy mogą - podobnie jak to miało miejsce wcześniej - trafić w próżnię. Na szczęście Hellada w ostatnim czasie zeszła na tor boczny i przestała wyraźnie szkodzić rynkom, choć po słowach przewodniczącego Eurogrupy europejskie indeksy zachowywały się gorzej niż to miało miejsce wcześniej. Słabość była szczególnie widoczna przy Książęcej, gdzie WIG20 wyrwał się z wcześniejszej stabilizacji i wyraźnie pogłębił straty. Wszystko to działo się jednak przy wciąż obowiązującej niewielkiej aktywności inwestorów, choć nowe minima korekty stały się faktem.

Reklama

Ceny nie znalazły wsparcia w publikowanych dzisiaj innych danych makro. Co prawda okazały się one nieco gorsze od prognoz, ale pesymizmem z pewnością od nich nie wiało. Okazało się bowiem, że sprzedaż domów na rynku wtórnym wzrosła w USA o 2,3% w relacji miesięcznej i aż o 10,4% w relacji rocznej. Lipiec był więc trzynastym miesiącem z kolei, kiedy rosła roczna dynamika sprzedaży, a dzieło się to przy spadających zapasach domów i równoczesnym wzroście średnich cen. Inwestorzy przeszli wobec tej publikacji obojętnie i ostatecznie indeks krajowych blue chipów zniżkował o 0,9%, wyznaczając tym samym nowe minimum korekty zapoczątkowanej po odbiciu od poziomu 2350 pkt. Korekcyjne nastroje panowały również na innych parkietach, gdzie podobnie jak na GPW doszło do odbicia od ważnych poziomów oporu wobec których technika jest niemiłosierna i każe oczekiwać dalszych zniżek po wcześniejszych hurraoptymistycznych wzrostach.