Sprzyja temu otoczenie makroekonomiczne, realnie ujemne stopy procentowe i gigantyczny przyrost masy pieniądza papierowego. W tych warunkach złoto – pomińmy tu rodzime problemy z inwestowaniem w nie - okazuje się inwestycją dobrze chroniącą przed inflacją.

Warren Buffet nie lubi złota. Już w 1998 roku mówił: „Złoto wykopuje się w Afryce lub gdzie indziej. Potem topi, kopie nową dziurę i zakopuje w niej. I płaci ludziom za to, by jej strzegli. Złoto nie ma żadnej wartości użytkowej. Ktoś kto patrzyłby na to z Marsa drapałby się po głowie ze zdumienia”.

10 lat później miał ten sam pogląd: „Można wziąć całe złoto świata i byłby to sześcian o krawędzi 20 metrów. Za to mógłbyś kupić całą ziemię rolną w Stanach Zjednoczonych. Plus 10 koncernów Exxon Mobil. Plus jeszcze miałbyś 1000 miliardów dolarów. Albo mógłbyś mieć ten sześcian z metalu. To co wolisz? Co wykreuje większą wartość?”. Buffet lubi też porównywać, jak od lat 60. wielokrotnie bardziej wzrosła wartość jego firmy inwestycyjnej Berkshire Hathaway w porównaniu z ceną złota.

Reklama

Złoto zyskuje bardziej niż akcje

Problem w tym, że od 15 lat cena złota rośnie dwa razy szybciej niż kurs akcji Berkshire Hathaway. Popatrzmy na wykresy S&P 500 i złota. W ciągu ostatnich 50 lat cena złota w dolarach wzrosła ponad 40 razy, indeks nowojorski ok. 24 razy. W ciągu ostatnich 30 lat lepiej było inwestować w S&P. Zysk był trzykrotnie wyższy. W ostatnich 10 latach na odwrót – złoto zdrożało czterokrotnie, indeks wzrósł zaledwie o połowę. No i ostatni rok – kiepski dla złota, dobry dla akcji. Tym bardziej, że do wzrostu notowań akcji należy dodać dywidendy.

W Polsce natomiast 10, 5 i 3 ostatnie lata były znacznie lepsze dla złota niż akcji. Różnica miedzy Polską a Stanami Zjednoczonymi polega na tym, że także w ostatnim roku – w sumie marnym dla złota na świecie – w Polsce lepiej było trzymać sztabkę (w złotych jej cena wzrosła o kilka procent, podczas gdy WIG 20 minimalnie stracił). Z wszystkich tych porównań wynika, że złoto może być, ale nie musi być obiektem korzystnych inwestycji.

Wydaje się natomiast, że od wielu lat złoto całkiem dobrze chroni przed inflacją. Od czasu odejścia w 1971 roku w USA od parytetu złota, tylko przez kilka lat – pod koniec lat 90. – cena złota po uwzględnieniu inflacji była niższa niż na początku tego okresu. Zwolennicy złota obliczyli, że dziś za uncję złota można kupić co najmniej tyle samo albo nawet więcej chleba czy ubrań niż 2500 i 500 lat temu.

Za czasów króla Babilonu Nebuchadnezarra uncja złota warta była 350 bochenków chleba. Teraz – np. w Austrii – 400 bochenków. Te dwa porównania – złoto jako w miarę bezpieczna długoterminowa inwestycja i złoto jako instrument oszczędnościowy, chroniący przed inflacją, są istotne zwłaszcza teraz, gdy najmądrzejsi ludzie nie wiedzą w jakim kierunku potoczy się gospodarcza historia świata. W wielu krajach stopy procentowe są realnie ujemne i troską inwestorów a także zwykłych ciułaczy staje się już nie zarobienie, lecz ochrona kapitału przed wypłukaniem.

Co przemawia za wzrostem

Analitycy na ogół zajmują się złotem w krótkim horyzoncie. Zapowiadają, że za 3 czy 12 miesięcy cena wzrośnie lub przeciwnie - spadnie. W gruncie rzeczy sami nie wiedzą, co się stanie, stąd ciągłe korekty prognoz i niejednoznaczne rekomendacje . Na tym tle ciekawe są lipcowe raporty banków HSBC i Erste. Ten drugi wytworzył pasjonujący, ponad 90-stronicowy dokument, w którym zawartych jest wiele ciekawych informacji i argumentów na rzecz kupna złota. Od razu powiedzmy, że Erste przewiduje wzrost ceny złota w ciągu najbliższego roku z aktualnych ok. 1600 dolarów za uncję do 2000 dol. A tak zwana cena docelowa dla Erste to 2300 dolarów za uncję. Jak dodają autorzy raportu – to konserwatywna prognoza. HSBC prognozuje natomiast 1900 dolarów za uncję w końcu 2012 roku.

>>> Pełny tekst artykułu znajdziesz na: obserwatorfinansowy.pl