Nepotyzm jest groźny w sferze publicznej. Trudno też z nim walczyć.

Czytam dwa razy, oczy przecieram i nadziwić się nie mogę, że tak doświadczony dziennikarz jak Jacek Żakowski („Polityka” nr 34, „Znajomości dobre i złe”) nie potrafi dostrzec zasadniczej, jakościowej różnicy w nepotyzmie – w zależności od tego, czy dotyczy sfery prywatnej, czy publicznej. Jego zdaniem sama prywatyzacja nie jest lekiem na nepotyzm, ponieważ ona tylko nepotyzm przekierunkuje. Nepotyzm miałby więc być zły sam w sobie i w każdym przypadku – i takie wrażenie po lekturze tego artykułu można odnieść.

Po prawdzie, co komu szkodzi, że w prywatnym, rodzinnym przedsiębiorstwie właściciel zatrudnia swego siostrzeńca albo bratanka? Samo pojęcie bierze się bowiem od łacińskiego siostrzeńca i bratanka (nepos), z czasem ukuto od tej relacji rodzinnej termin współczesny, oznaczający faworyzowanie swoich krewnych z jednoczesnym pomijaniem osób bardziej kompetentnych, a niepozostających w stosunkach pokrewieństwa.

Firmy rodzinne tworzy się między innymi po to, by stworzyć miejsca pracy dla najbliższych – czyli uprawiać nepotyzm na największą nawet skalę. Jeśli taki cel stawiają sobie właściciele, zakładając, że relacje rodzinne sprzyjają na przykład większemu poziomowi wzajemnego zaufania, co przełoży się na lepsze osiąganie oczekiwanych wyników, to przecież jest to wyłącznie ich sprawa. Bywa, że jest to jedyny sposób na zatrudnienie własnego potomstwa, bo nikt inny o zdrowych zmysłach go do pracy nie przyjmie – i może lepiej, że taki rodzic weźmie na barki konsekwencje swojej nieudolności wychowawczej, przy okazji raz na zawsze zwalniając od tego państwo. Rzecz ma się zgoła odmiennie, kiedy wkraczamy na teren publiczny. Tu nepotyzm jest bezwzględnym złem – należy ciąć go żelazem i wypalać ogniem w każdym miejscu. Po prostu – bo jesteśmy w tym przypadku na całkiem innym gruncie, na którym wszystkich obowiązują takie same reguły gry. Ze wszystkich negatywnych cech nepotyzmu zdano sobie sprawę najpierw w Kościele, bo i tam dochodziło do najrozmaitszych wynaturzeń pod tym względem. Potępiał go już św. Tomasz, ale dopiero Innocenty XII specjalną bullą z 1692 r. zakazał papieżom nadawania swoim krewnym jakichkolwiek kościelnych urzędów i beneficjów. Pamiętać jednocześnie musimy, że państwo kościelne, poza swoją funkcją religijną wykonywaną w strukturach stricte kościelnych, było i jest przecież normalnym państwem – co oznacza, że wypełniało i wypełnia pewien zespół funkcji publicznych, tak jak każde inne. Z czasem zasady wyłączające możliwość zatrudniania krewnych zaczęto rozszerzać na przestrzeń państwową wszędzie indziej i dzisiaj zakazy w tej materii są standardem w dobrze zorganizowanych państwach o utrwalonej tradycji demokratycznej.

Nie przychodzi to wcale łatwo, wiemy, jak w praktyce te standardy są omijane. Ostatnia na przykład nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym, wprowadzająca zakaz zatrudniania w uczelniach publicznych dzieci osób pełniących funkcje kierownicze na bezpośrednio podległych im stanowiskach, wzbudziła wiele protestów, choć wydawałoby się, że przynajmniej w tym środowisku nie powinno być trudności ze zrozumieniem istoty tego zakazu. Odwoływano się demagogicznie do przykładu Irene Curie, która dziś w Polsce nie mogłaby prowadzić badań wspólnie z matką...

Reklama

Upłynie zdaje się wiele wody we wszystkich polskich rzekach i strumykach, zanim zjawiska nepotyzmu w sferze publicznej zostaną, jak Polska długa i szeroka, wyeliminowane. Musimy mieć także na uwadze, że dzisiejsze rozchwianie w stosunkach rodzinnych, kiedy to częstokroć nie wiadomo, kto dla kogo jest osobą bliską, nie sprzyja koniecznej przejrzystości. Formalnie niby wszystko może być przecież w takim wypadku w porządku, ale brak relacji sformalizowanych niekoniecznie musi pokrywać się z rzeczywistością, co wszystko dodatkowo komplikuje.

Ale tym bardziej wszędzie tam, gdzie możemy usunąć grunt dla zjawiska nepotyzmu, powinniśmy to robić. Ma więc rację Leszek Balcerowicz, a nie Jacek Żakowski, że jednym ze sposobów na walkę z tym zjawiskiem jest prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Przedsiębiorstwo prywatne działa na własny rachunek, ma cele co do zasady wyłącznie gospodarcze, źródłem jego przychodów jest sprzedaż towarów lub usług i z tego punktu widzenia ewentualny nepotyzm wkalkulowany jest w rachunek zysków i strat – nie stoi za nim mienie publiczne. Przedsiębiorstwo państwowe (samorządowe) funkcjonuje najczęściej przy wsparciu władzy publicznej, bardzo często z pomocą środków publicznych, wynik finansowy nie jest jedynym kryterium jego efektywności i z tego już tylko powodu ewentualne negatywne skutki nepotyzmu mogą być z powodzeniem eliminowane bądź resorowane niejako decyzjami władzy publicznej. Nepotyzm jest moralnie i prawnie obojętny w sferze prywatnej, podobnie jest z korupcją – nie ścigamy jej przecież poza przestrzenią publiczną. Tam to się nazywa prowizją i tyle. Prywatyzacja zatem zjawisko nepotyzmu niejako unieważnia i przez to usuwa z pola społecznej uwagi. Tam zaś, gdzie wchodzą w grę środki publiczne, muszą już obowiązywać inne reguły gry – i najlepiej, by były takie jak w państwie kościelnym po 1692 r.