To dobrze znana historia. Państwowi cenzorzy w tym ogromnym kraju azjatyckim bez wyjaśnienia wprowadzają cenzurę w internecie.
Możliwość wymiany informacji pomiędzy obywatelami zostaje drastycznie ograniczona. Nie mówimy jednak o Chinach, kraju, w którego przypadku już dawno przyzwyczailiśmy się do brutalnej cenzury. Chodzi o Indie.
To proste podsumowanie sytuacji być może nie bierze pod uwagę całej złożoności tego problemu. W tym miesiącu ograniczenia w internecie i w wysyłaniu wiadomości tekstowych wprowadzono, kierując się niewątpliwie dobrymi intencjami, a mianowicie po to, by położyć kres przemocy między różnymi grupami etnicznymi. Tysiące osób pochodzących z północno-wschodnich regionów kraju uciekało z południowego ośrodka technologicznego, Bangaluru, po tym, jak w internecie rozpowszechniano podgrzewające atmosferę pogłoski o starciach między hindusami a muzułmanami.
Mając na uwadze częste w Indiach przypadki starć między różnymi grupami etnicznymi lub religijnymi, zasadne może być czasem ograniczanie wolności słowa dla uniknięcia takich sytuacji. Nawet w najbardziej liberalnych krajach obowiązują ograniczenia dotyczące oszczerstw, naruszeń praw autorskich albo podżegania do popełnienia przestępstwa.
Jednak władze indyjskie spotkały się z krytyką z powodu nieporadności, z jaką zainterweniowały. Władze nakazały firmom internetowym, m.in. Facebookowi i Google’owi, aby te zamknęły ponad 300 stron internetowych, w tym pewną liczbę względnie nieszkodliwych. Pierwotne zalecenie ograniczające liczbę wiadomości tekstowych do pięciu było bezzasadnie ogólne.
Reklama
Wolność słowa w Indiach jest drogocenna. Władze powinny ograniczać ją tylko w ostateczności, i nawet wówczas z większym wyczuciem i przejrzystością, aniżeli stało się to w tym miesiącu. Powinny również staranniej określać, co ma podlegać kontroli. Muszą umieć odróżniać to, co może być jedynie obraźliwe, od tego, co może powodować szkody. Podżeganie do przemocy przeciwko jakiejś grupie etnicznej lub religijnej mieści się w drugiej kategorii. Krytykowanie jakiejś wspólnoty już nie.
Jest też pewna szersza, nawet istotniejsza kwestia. Bardziej niż ochrony przed nienawiścią w internecie mieszkańcy Indii potrzebują zabezpieczenia od rzeczywistej przemocy. Brak zaufania, iż rząd będzie chronił różne grupy społeczne, sprawia, że to, co pojawia się na blogach i w wiadomościach tekstowych, staje się bardziej niebezpieczne. Utrzymanie porządku prawnego na ulicach jest ważniejsze od cenzurowania internetu. Gdyby ogół mieszkańców Indii czuł się bezpieczniej, mogliby oni mniej przejmować się tym, co dzieje się w cyberprzestrzeni.