Amber Gold, Amber Gold, Amber Gold... Do którejkolwiek gazety zajrzeć, jakąkolwiek telewizję włączyć, o internecie nie wspominając – wszędzie piramidy finansowe.

Trudno się opędzić od myśli, że przynajmniej co drugi Polak zainwestował (nie: włożył, wpłacił, zdeponował, ale właśnie: zainwestował) w piramidę. Umyka nam to, że ofiarami Amber Gold jest tylko 3 (trzy) tysiące osób. Nie szkodzi. Niech Komitet Stabilności Finansowej oderwie od mniej istotnych rozważań o tym, jak chronić nasz system przez skutkami kryzysu w strefie euro. Niech pod żadnym pozorem nie zastanawia się nad tym, jak sprawić, żeby banki zaczęły sobie nawzajem pożyczać i żeby stopy procentowe oddawały prawdziwą cenę pieniądza. Niech sobie nie zawraca głowy żadnymi problemami z obejmowaniem SKOK-ów nadzorem KNF. Niech nie zajmuje się niczym – oprócz piramid.

Nie można zarzucić komitetowi, że okazał się głuchy na te prośby. Natychmiast stworzył specjalną grupę roboczą. A ta z częstotliwością większa niż raz na tydzień roboczo się spotyka i natychmiast przedstawia efekty swojej roboty w komunikatach najeżonych rekomendacjami – dla władzy (pierwszej, drugiej, trzeciej, nie zabrakło i dla czwartej, czyli dla mediów), dla instytucji finansowych; jak dobrze poszukać, to okaże się, że dla każdego.

Nie ma tu miejsca, żeby zastanawiać się nad każdym zaleceniem, więc ograniczmy się tylko do jednego. Komitet chciałby, żeby zastanowić się nad „wprowadzeniem w ustawie o kredycie konsumenckim zasady, zgodnie z którą rzeczywista roczna stopa oprocentowania nie może przekraczać sześciokrotności stopy kredytu lombardowego”. Brzmi zbyt technicznie? Być może. Ale jeśli zmiana zostałaby wprowadzona, efekt będzie piorunujący. Wprawdzie nie zmiecie z naszego rynku firm, które pozwolą „zainwestować” oszczędności całego życia w złoto lub inne aktywa, które pozwolą osiągnąć magiczne stopy zwrotu. Ale za to ten prosty zapis pozwoli wziąć za pysk różnej maści firmy pożyczkowe, kasy kredytowe, a nie zapominajmy o bankach udzielających kredytów konsumpcyjnych – je również.

Mechanizm jest prosty. Mamy ustawę antylichwiarską, która nie pozwala na to, by oprocentowanie kredytów czy pożyczek przekraczało czterokrotność stopy lombardowej NBP. Dziś stopa ta wynosi 6,25 proc., więc maksymalne oprocentowanie to 25 proc. Mamy tez ustawę o kredycie konsumenckim, która każe wyliczać rzeczywistą roczną stopę oprocentowania, czyli RRSO. Ta zaś obejmuje nie tylko „nagie” oprocentowanie, lecz także prowizje i opłaty związane z udzieleniem pożyczki. Co w tym wypadku jest dość istotne, RRSO trzeba podawać w stosunku rocznym, niezależnie od tego, czy mówimy o pożyczce na trzy lata, czy trzy tygodnie.

Reklama

Teraz będziemy mieć fuzję obu kategorii osłodzoną przejściem czterokrotności na szesciokrotnoscść stopy lombardowej. Tyle że – uwaga – dziś nie tak łatwo o pożyczkę czy kredyt (nawet w licencjonowanych i działających najzupełniej zgodnie z prawem instytucjach), które w tej sześciokrotności by się mieściły. Bez problemu można znaleźć natomiast instytucję, gdzie RRSO pożyczki przekracza 100 proc., a są i takie, gdzie ta „rzeczywista” roczna stopa to nawet kilkaset procent. Dla tych, którzy nie chcą bawić się liczbami – im krótszy czas spłaty, tym RRSO wyższa. Decyduje o tym wysokość prowizji: gdy mówimy np. o pożyczce na trzy miesiące, do wyliczania RRSO prowizję trzeba pomnożyć razy cztery. Nie trzeba szczególnie windować oprocentowania, żeby oferta pożyczki szybowała wysoko ponad granicą, jaką chciałby narzucić Komitet Stabilności.

Skutek? O wszelkiego rodzaju chwilówkach, pożyczkach SMS-owych czy Providencie będziemy mogli zapomnieć. Nie jest to działalność charytatywna, ale jest na nią zapotrzebowanie. Sam Provident ma ok. 850 tys. klientów. Na szczęście Komitet Stabilności Finansowej czuwa. Nie będziesz mieć problemu ze spłatą kredytu. Bo nikt ci nie pożyczy pieniędzy.