Z grupy założycieli Facebooka on jeden budzi największe kontrowersje. Bo pokłócił się z Markiem Zuckerbergiem; bo pozwał go do sądu, a w końcu wyjechał ze Stanów Zjednoczonych i pozbył się amerykańskiego obywatelstwa. To ostatnie działanie Eduardo Saverina tak rozzłościło władze w Waszyngtonie, że jeden z kongresmenów przygotował nawet projekt ustawy, na mocy której takie osoby nie byłyby już więcej wpuszczane do USA.
Najbardziej wstrząśnięty decyzją Saverina był senator z Nowego Jorku Charles Schumer. – Oto na naszych oczach rozwiewa się tak piękny amerykański sen. To u nas ziścił swoje marzenie, nasz kraj uczynił go bogatym, a teraz w tak niegodny sposób się nam wszystkim odwdzięcza – mówił demokratyczny polityk, uzasadniając stworzenie Ex-PATRIOT Act (Expatriation Prevention by Abolishing Tax-Related Incentives for Offshore Tenancy Act).
Saverin ogłosił decyzję o porzuceniu Stanów Zjednoczonych i przeniesieniu się na stałe do Singapuru, w którym mieszka od czterech lat, niedługo przed majowym wejściem Facebooka na giełdę. Pojawiło się więc podejrzenie, że uczynił to wyłącznie po to, by uniknąć bolesnego obowiązku zapłacenia bardzo wysokiego podatku od zostania miliarderem. Ex-PATRIOT Act, jeśli zostanie w końcu przegłosowany, uniemożliwi ponowny wjazd na terytorium USA tym wszystkim osobom, które wyzbyły się amerykańskiego obywatelstwa, by nie dzielić się majątkiem z tamtejszym fiskusem. Oczywiście do czasu aż jego apetyt zostanie zaspokojony.
Saverin, będący obecnie bezpaństwowcem, natychmiast zaprzeczył posądzeniom o ucieczce przed urzędem skarbowym. – Moja decyzja o przeniesieniu się do Singapuru była spowodowana perspektywami dalszej pracy. Zapewniam, że nie będę uchylać się od zapłacenia setek milionów dolarów podatku dla rządu Stanów Zjednoczonych. Zaręczam też, że nadal będę płacić podatki od wszystkiego, co zarobiłem, gdy byłym obywatelem USA – powiedział niedawno w jednym z wywiadów. Tak, to nie pomyłka. Fiskus mógłby zażądać od Saverina setek milionów, bo jego udziały w FB są warte, jak się nieoficjalnie szacuje, ponad 3 mld dol.
Reklama
Cóż zatem zadecydowało o tym, że 30-letni biznesmen zdecydował się porzucić Dolinę Krzemową, technologiczne i finansowe centrum świata XX wieku, i przenieść się do azjatyckiego państwa miasta, które może poszczycić się największą liczbą milionerów na kilometr kwadratowy? Globalizacja.
Błyskawicznie rozwijające się azjatyckie kraje inwestują – poprzez politykę podatkową oraz systemy preferencji – w rozwój tych branż, które napędzają światową gospodarkę i tworzą własne krzemowe doliny. Czując wsparcie ze strony rządów, koncerny coraz częściej wygrywają rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi i Europą w ściąganiu do pracy najbardziej utalentowanych przedsiębiorców, naukowców oraz menedżerów. Na naszych oczach odwraca się kilkudziesięcioletni trend: do niedawna to geniusze ze Wschodu w dużej mierze tworzyli innowacyjność Zachodu, dziś w kierunku Azji przechyla się szala szybkości rozwoju. Pojawiają się prognozy, że niedługo to Pekin będzie dyktował wszystkim warunki. Nie jest to do końca prawda – w zglobalizowanym świecie nie będzie raczej miejsca na monopol nowego ekonomicznego supermocarstwa, powstanie za to kilka centrów, które będą ze sobą konkurować oraz mieć na siebie wpływ. „Amerykanie przyzwyczaili się, że ich kraj jest pępkiem świata. Dziś to zaściankowe i bardzo niepraktyczne myślenie, bo nikt już nie czeka na wskazówki płynące z Waszyngtonu czy Nowego Jorku. Coraz więcej przedsiębiorstw oraz inwestorów przenosi się po prostu tam, gdzie rodzi się więcej możliwości rozwoju i zarobku. To powinno nam wszystkim dać do myślenia” – napisał kilka tygodni temu magazyn „Business Week”. Eduardo Saverin to tylko jedna z osób, które oddały ostatnio amerykański paszport. W ubiegłym roku Azję oraz Amerykę Południową, nowe ziemie obiecane, wybrało ponad 1,7 tys. osób, obywateli USA. Spora część z nich dała się skusić ich obietnicom. Oraz mniejszym podatkom.
30-letni miliarder bez problemu wtopił się w biznesowe życie Singapuru, bo ma doświadczenie w radzeniu sobie w nowym otoczeniu. Choć urodził się w Brazylii, jego rodzina przeniosła się do Ameryki. Nie za chlebem, bo nie klepała biedy, a w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Ojciec Eduardo, właściciel świetnie prosperującego biznesu, dostał informację, że jeden z gangów planuje porwać jego syna, by wymusić okup. W 1993 roku postanowił uprzedzić sytuację.
Osiedlili się w Miami, a po kilku latach nastoletni Eduardo pojechał na studia do Kalifornii. Na Uniwersytecie Harvarda spotkał Marka Zuckerberga i razem zaczęli pracować nad portalem społecznościowym dla studentów, który dziś stał się Facebookiem. Gdy o firmie stało się głośno i gdy zaczęła rozwijać się w zawrotnym tempie, doszło między nimi do sporów, zaś potem otwartego konfliktu. Jego apogeum nastąpiło, gdy Zuckerberg – stosując nie do końca uczciwe metody – rozcieńczył udziały Saverina w FB: z 34,4 proc. do zaledwie 0,03 proc. Takie działanie nie mogło pozostać bez odpowiedzi: był nią sądowy pozew. Do procesu, który z pewnością byłby relacjonowany we wszystkich mediach, jednak nigdy nie doszło. Zuckerberg – prawdopodobnie przewidując porażkę – zgodził się na pozasądową ugodę. Obie strony dochowują w tej sprawie tajemnicy, tak jak się zobowiązały. Nie wiadomo więc, ile dokładnie udziałów FB pozostało w rękach Saverina. Wiadomo tylko tyle, że zyskał prawo do używania tytułu „współzałożyciela Facebooka”.
Jeśli bliskie prawdy są informacje, że jego udziały w FB warte są ok. 3 mld dol., to stanowi to niezły zadatek do dalszej działalności w biznesie. – Bez względu na to, że stałem się głównym celem Ex-PATRIOT Act, nadal będę inwestował także w biznes oraz start-upy w USA. Mam nadzieję, że uda mi się przyczynić do stworzenia wielu nowych miejsc pracy – zapowiedział kilka miesięcy temu. Nie rzucał słów na wiatr. Zainwestował m.in. w firmę Qwiki, której aplikacja (o tej samej nazwie) umożliwia przygotowywanie w locie multimedialnych prezentacji – już ściągnęło ją ponad pół miliona internautów.
Jednak jego oczkiem w głowie jest start-up Jumio Inc., któremu dał na rozwój 30 tys. dol. Przygotowany przez twórców firmy program zamienia dowolną internetową kamerę wideo lub wyposażony w aparat smartfon (co jest już standardem) w czytnik kart płatniczych. – To będzie prawdziwa rewolucja w mobilnych płatnościach – zapewnia Saverin.
Ma jeszcze jeden powód do zadowolenia – Jumio rozwija się na początku o wiele lepiej, niż robił to Facebook. Już teraz, po dziewięciu miesiącach od uruchomienia, przynosi nam wielkie zyski – mówił na majowych targach elektronicznych CHINICT w Pekinie. Nie ma to jak utrzeć nosa dawnemu przyjacielowi.
Na naszych oczach rozwiewa się piękny amerykański sen. Saverin ziścił u nas marzenia, a teraz w tak niegodny sposób nam się odwdzięcza