Polski przedsiębiorca, czyli tak naprawdę kto?
To właściwie przekrój całego polskiego społeczeństwa. Ale z grubsza można wyodrębnić pięć sylwetek rodzimego biznesmena. Pierwszy to przedsiębiorca ekspansywny, urodzony homo creator. Z naszych badań wynika, że ten typ to jakieś 22 proc. polskich ludzi interesu. Oni potrafią bez trudu porozumieć się w co najmniej jednym języku zachodnim. Są gotowi zaryzykować wprowadzenie nowatorskich metod. Nie obawialiby się też przeniesienia firmy za granicę, jeśli okazałoby się, że im się to kalkuluje. Deklarowali, że w imię rozwoju firmy są gotowi podjąć nawet daleko idące ryzyko. Są zadowoleni z dochodów i mają poczucie swojej wysokiej wartości rynkowej. Uważają, że gdyby stracili firmę, to ich wiedza i doświadczenie fachowe nie pozwoliłyby im zginąć na rynku. To najbardziej pozytywny trzon polskiej przedsiębiorczości z nadzieją patrzący w przyszłość. Prawdziwe młode wilki.
To ledwie co piąty polski biznesmen. A reszta?
Na przeciwległym biegunie mamy przedsiębiorcę sfrustrowanego. Takich jest mniej, bo tylko 10,9 proc. Frustrat jest faktycznym alter ego kreatora. Ma niski zasób kapitału ludzkiego, czyli wiedzy i doświadczenia. Taki przedsiębiorca nie wyobraża sobie sytuacji, w której traci firmę, bo wie, że nie byłby w stanie poradzić sobie na rynku. Oczywiście z tego powodu jest niezbyt skłonny do podejmowania ryzyka. Nie jest go do tego w stanie popchnąć nawet niezadowolenie ze swoich dochodów. Jest to również człowiek przegrywający. Nie znaczy to rzecz jasna, że przegrany, ale wyraźnie na krzywej schodzącej w dół.
Reklama
To skrajności. A co jest pośrodku?
Patrząc od góry, kolejni w kolejce są przedsiębiorcy, których nazwaliśmy spełnionymi. Taki jest prawie co czwarty polski biznesmen (dokładnie 24 proc.). Wyróżniają ich satysfakcjonujące dochody, wysoki poziom wykształcenia i kompetencji. Oczywiście cały czas mówimy o subiektywnych ocenach i własnym mniemaniu. Jednocześnie są oni raczej ostrożni. Nie są na przykład zbyt chętni do brania kredytu na rozwój. Tak jakby osiągnęli pułap, przy którym człowiek nie bierze już pod uwagę podejmowania głębszego ryzyka. Są największymi legalistami, a uprawianą przez nich narrację nazywam narracją uroczystą. Zdecydowanie odrzucają twierdzenie, że należy omijać prawo, by odnieść biznesowy sukces. Są też mocno osadzeni w rzeczywistości swojego przedsiębiorstwa, są najczęściej specjalistami w tym, co firma robi. Słowem zadowoleni, z mocną pozycją, ale już raczej odcinający kupony niż planujący wielki skok do przodu. To ta grupa jest najbardziej skłonna do tego, by należeć do organizacji pracodawców.
A najliczniejsza grupa?
To tzw. paternaliści. Jest ich jakieś 35 proc. Dla nich najważniejszą sprawą są kwestie związane z czynnikiem ludzkim. To oni mieli z załogą najwięcej problemów i najczęściej wygłaszali zdanie „najlepszym związkiem zawodowym jest właściciel firmy”. Z zasady nie są wyzyskiwaczami. Przejmują się, są nastawieni opiekuńczo. Mają poczucie, że trzeba dać pracownikom pewne poczucie partycypacji w różnych firmowych decyzjach. Oczywiście tych niewielkich. Ich dochody nie są z reguły zbyt wysokie, nie mają też zbyt wysokiego mniemania o własnym wykształceniu. To chyba najbardziej typowy polski przedsiębiorca.
Została ostatnia sylwetka.
To 11-proc. grupa zaradnych, którzy przenieśli pewien wzór funkcjonowania biznesu z czasów socjalizmu państwowego przed 1989 r. Ich zaradność polega na szukaniu i znajdowaniu luk czy nisz w systemie, dzięki którym można wyjść na swoje. Oni najczęściej deklarowali, że bez łamania prawa gospodarczego człowiek sukcesu nie może nic osiągnąć. Inną pozostałością po socjalizmie była deklarowana potrzeba istnienia obligatoryjnej organizacji reprezentującej interesy przedsiębiorców i broniącej ich przed administracją. Coś na kształt cechów rzemiosła działających za autorytarnego socjalizmu. Do nowych organizacji pracodawców zaradni jednak już z reguły się nie zapisują.
Od czego zależy przynależność do poszczególnych typów?
To był jeden z najciekawszych i najbardziej zaskakujących wniosków z naszego badania. Wychodziliśmy od przekonania, że to, czy ktoś jest ekspansywny czy raczej sfrustrowany, zależy od wielkości przedsiębiorstwa. Tymczasem ma ona więcej wspólnego z genezą rodzinną, czyli z jakich kto pochodzi środowisk.
I co się okazało?
Jeśli przesuwamy się od sfrustrowanych ku ekspansywnym, to stale rośnie odsetek osób o inteligenckich korzeniach. Rosły więc i wykształcenie rodziców, i odsetek osób pochodzących z domów urzędniczych, nauczycielskich, czyli z typowych inteligenckich zawodów. Im bliżej ekspansywnych, tym więcej też doświadczeń z przedsiębiorczością w rodzinie. Nie mówię tu o prawdziwej przedsiębiorczości, bo takiej przed 1989 r. de facto nie było. Ale raczej o pewnych kodach kulturowych, które były w rodzinie przenoszone.
A w sposobie prowadzenia biznesu?
Poszczególne grupy mają choćby inne nastawienie do innowacji. Na pytanie, czy w ostatnim czasie wprowadzałeś w swojej firmie innowacje procesowe, odpowiedzi były następujące: sfrustrowani 31 proc., zaradni 34 proc., paternaliści 44 proc., spełnieni 38 proc., ekspansywni 68 proc. Podobnie jest ze zwiększaniem udziału w rynku: od sfrustrowanych 10 proc. po ekspansywnych 29 proc.
ikona lupy />
Juliusz Gardawski, kierownik Katedry Socjologii Ekonomicznej SGH, współautor (razem m. in. z Małgorzatą Starczewską-Krzysztoszek) wielkiego przekrojowego studium na temat polskiego przedsiębiorcy. Badanie przeprowadzone na ogólnopolskiej reprezentacyjnej grupie właścicieli firm zostało sfinansowane przez PKPP Lewiatan i zostanie opublikowane w nadchodzących miesiącach Wojciech Górski / DGP