Przyzwyczailiśmy się już do tego, że tradycyjny biznes – wydobywczy, bankowy czy energetyczny – choć wciąż zyskowny, to jednak powoli przechodzi do lamusa. Węgiel czy ropa w końcu się skończą, który bank utrzyma się z udzielania prostych kredytów? Dziś najlepiej sprzedają się same pomysły oraz finezyjne usługi. Innymi słowy: coś, co tak naprawdę nie istnieje. Ale czy jest jakiś rodzaj działalności, który może nas jeszcze zadziwić. O tak. To firma z Seattle sprzedająca plastikowe indycze kosteczki.
Wiele jest dziwnych przedsięwzięć, które – wbrew wszelkiej logice – zyskują popularność, a swoich twórców czynią ludźmi majętnymi. To choćby portal randkowy AshleyMadison.com przeznaczony tylko i wyłącznie dla osób pozostających w związku małżeńskim (hasło reklamowe: życie jest tak krótkie, więc romansuj), firma Doggles.com produkująca modne okulary (również z filtrami UV) dla psów czy strona MyExcusedAbsence.com, z której można za niewielką opłatą ściągnąć wzór prawdopodobnie brzmiącego usprawiedliwienia, gdy nie chce się iść do pracy lub na uczelnię. Jednak palma pierwszeństwa w zestawieniu najdziwniejszych biznesów świata powinna należeć do firmy Lucky Break Wishbone z Seattle.
Na początek małe zastrzeżenie: ten biznes mógł powstać tylko w Stanach Zjednoczonych. Potrzebne są bowiem do niego dwie składowe: Święto Dziękczynienia (pierwsza), w które tradycyjnie podawany jest pieczony indyk (druga). Po jego zjedzeniu Amerykanie z reguły oddają się tradycyjnej zabawie, której zwycięzca staje się na rok ulubieńcem losu. Do rywalizacji potrzebne są dwie osoby oraz niewielka kość z indyka w kształcie litry V, której nazwa brzmi „widełki obojczyka”. Chwyta się ją za ramiona i łamie, a wygrywa ten, komu w palcach zostanie dłuższy kawałek kości. – Jest jednak pewien problem, bo ramiączko obojczyka jest tylko jedno. Dlatego bardzo często podczas uroczystego obiadu dochodzi do kłótni czy sprzeczek – mówi Ken Ahroni, założyciel Lucky Break Wishbone. Dlatego postanowił dać Amerykanom sztuczne indycze kości, by już więcej świąteczny obiad nie kończył się sporem.
>>> Czytaj też: Prawda to luksus. Bez kłamstwa nie ma biznesu
Reklama
Jak można się domyślić, biznesowe olśnienie przyszło podczas uroczystego obiadu. Był 1999 rok. – Miałem wtedy 47 lat. Z nostalgią przypomniałem sobie, jak o kostkę walczyły w dzieciństwie moje młodsze siostry. Ja sam w ciągu życia miałem szczęście ją znaleźć może z pół tuzina razy. Co to była za radość. Pomyślałem sobie, że jest pewnie wiele osób takich jak ja, które chciałyby znów poczuć ten dziecięcy dreszcz emocji – opowiada Ahroni.
Ale jak to zrobić? Wyhodowanie genetycznie zmodyfikowanego indyka z dwoma, a najlepiej z kilkoma widełkami obojczyka byłoby i czasochłonne, i bardzo drogie. Tak drogie, że nie wiadomo, czy kiedykolwiek by się zwróciło. A na dodatek nie wiadomo, czy taki ptak przyjąłby się na świątecznym stole. Musiał więc wymyślić coś innego. A może tak plastik? To, jak się okazało, był strzał w dziesiątkę, ale rzucenie na rynek sztucznej indyczej kostki zajęło mu aż pięć lat.
Po pierwsze, musiał dysponować autorską odmianą plastiku, który zachowywałby się jak kość i jak ona łamał. – Na początek opracowaliśmy komputerowy trójwymiarowy model widełek obojczyka ze szczególnym uwzględnieniem charakterystyki chrząstki łączącej ramiona: bo jest ona zarazem i elastyczna, i twarda. Potem chodziłem z projektem do firm produkujących materiał. Ale tam się najczęściej ze mnie śmiali, że jestem jedyną osobą na świecie, która potrzebuje łamiącego się plastiku – opowiada. Kilka razy był już blisko celu, jednak okazywało się, że syntetyk rozpadał się na ostre kawałki, które mogły zranić. Nie mógł sobie pozwolić na taką niedoróbkę, bo – przy amerykańskim prawie – nie wypłaciłby się z orzeczonych przez sąd odszkodowań.
W końcu dopiął swego. Ale zaraz pojawił się kolejny problem: gdzie wytwarzać sztuczne kostki, by biznes się opłacał? Na początku myślał o uruchomieniu produkcji w rodzinnym stanie Waszyngton, ale szybko okazało się, że w Stanach robocizna jest za droga. Pojechał więc do Chin, by tam poszukać podwykonawców. Było to o tyle dla niego łatwe, że od kilkunastu lat prowadził firmę doradzającą amerykańskim przedsiębiorstwom w wejściu na rynek Państwa Środka. Szybko udało mu się więc znaleźć odpowiedzialnego producenta, który zobowiązał się utrzymać jakość.
I w końcu pozostało ostatnie zadanie: znaleźć sprzedawców plastikowych indyczych kostek w USA. – Też nie było łatwo, bo towar był nieznany i, co tu dużo mówić, niszowy. Jeździłem po całym kraju, próbując nawiązać kontakty – opowiada Ahrani. Sieci supermarketów niechętnie odnosiły się do jego produktu, bo był zbyt oryginalny. Ale w końcu znalazł sposób na osoby decydujące o zamówieniach. Proponował im zabawę w złamanie kostki, a robił to w taki sposób, by za każdym razem większy kawałek zostawał w ich ręce (w tym celu wypracował specjalny chwyt kostki). Zwycięstwo tak cieszyło menedżerów, że decydowali się podpisać umowę na niszowy towar. I tak weszliśmy w 2004 rok.
Mimo sporych obaw o sensowność przedsięwzięcia okazało się, że kostki błyskawicznie się przyjęły. Pomysłowi przyklasnęli wszyscy, nawet wegetarianie, którzy do tej pory sami – z powodów ideologicznych – wykluczali się ze świątecznej zabawy. Do dziś Ahroni sprzedał ponad 35 mln sztuk kostek, a wartość rocznej sprzedaży przekracza już 2,5 mln dol.
O dziwo, w pomnożeniu sukcesu pomógł mu nawet kryzys. – W tych trudnych czasach wielu z nas rezygnuje z tradycyjnego obiadu lub idzie zjeść po kawałeczku niedrogiego indyka w restauracji. Dzięki mnie osoby takie stać przynajmniej na tradycyjną zabawę – mówi. Najtańszy zestaw wyprodukowany przez Lucky Break Wishbone, na który składają się 4 sztuczne kostki, kosztuje 3,99 dol., ale można też kupić paczkę 400 kostek za niecałe 196 dol.
Firma na tyle okrzepła, że próbuje szczęścia z kolejnymi produktami. Jakimi? To wciąż handlowa tajemnica. Można jedynie domniemywać, że mogą być równie niszowe (i być może równie przebojowe) jak plastikowe indycze kostki. – Najwyższy czas zróżnicować ofertę, byśmy nie byli zależni od powodzenia tylko jednego produktu – tłumaczy Ahroni. I pokazuje na napis na opakowaniu kostek. Brzmi on: „Nasz produkt nie gwarantuje, że szczęście będzie Ci dopisywać”.
Firma Ahroniego tylko zyskała na kryzysie. – Wielu ludzi nie stać na uroczysty obiad w święto dziękczynienia. Dzięki mnie mogą chociaż pozostać wierni tradycji – mówi. Za 3,99 dol.
/>