Są identyczne i identycznie kiepskie. A jeszcze przed mniej więcej dziesięcioma laty wcale tak nie było. Fundacja Batorego w ramach antykorupcyjnego programu organizowała konkurs na najlepszą publikację ujawniającą korupcję i często bardzo dobre lub najlepsze były właśnie teksty z gazet lokalnych.
Jak wygląda jeden numer takiego tygodnika? Na pierwszej stronie detalicznie opisana historia morderstwa, gwałtu lub krwawego rozboju. Na trzeciej i czwartej stronie krótka kronika mniejszych przestępstw: napad na kiosk, kradzież roweru, zderzenie na drodze. Na piątej nieco o kłótniach lub nieprawidłowościach w samorządach, ale tylko wtedy gdy sprawa już i tak wyszła na jaw. Czasem pochwała samorządu, ale dopiero wtedy gdy coś się udało, a nie zapowiedź działań i planów. Potem nieco relacji na temat nowych biznesów powstających w regionie. I tu z reguły trafiamy na teksty skandaliczne, takie jak długi opis znakomicie funkcjonującego zakładu rehabilitacji, łącznie z telefonem i godzinami przyjęć. Tekst reklamowy, ale napisany w stylu reportażu. Jest to obraza etyki dziennikarskiej i zwyczajne przestępstwo, ale kto się tym zajmie?
Potem nieco historii regionu i ciekawostek. W zależności od kompetencji i umiejętności pisarskich lokalnego znawcy czasem jest to niezłe, czasem skandaliczne. Jak się uda, to wywiad ze znaną osobą, która w danym regionie ma letni dom, i jest to wywiad na poziomie pierwszej gimnazjalnej. Dalej znajdują się drobne ogłoszenia (siła wszystkich lokalnych gazet), które są najczęściej bezpłatne, ale zasadniczo zwiększają sprzedaż, oraz duże ogłoszenia, w tym co najmniej połowa to przetargi samorządowe.
Wreszcie lokalna kultura (bardzo marne i na siłę podtrzymywane zespoły ludowe) i sport, a na ostatniej stronie straszne dowcipy i nieszczęsny wiersz obok krzyżówki.
Reklama
Dlaczego tak jest? Są trzy powody. Pierwszy to brak przedruków z ważnych tygodników ogólnokrajowych, które gdyby to dobrze zorganizować, kosztowałyby niewiele, ale na wierszówce muszą zarobić lokalni dziennikarze. Dobrze ich rozumiem i pochwalałbym, gdyby się starali. Ale, i to druga rzecz, oni nie mogą się nadmiernie starać. Nie mogą krytykować lokalnych samorządów ani ujawniać nieprawidłowości, bo taki tygodnik jest finansowo uzależniony od ogłoszeń przetargowych i innych dawanych przez te samorządy. A te zawsze mogą dać ogłoszenia w prasie wojewódzkiej.
Istnieje więc swoista cenzura, co najmniej równie mocna jak ta z czasów minionych, tyle że działa na innej zasadzie. Po trzecie wreszcie – prasa lokalna ma się kiepsko w całym cywilizowanym świecie, ale powstaje dla niej konkurencja w internecie. Znam przykłady takich gazetek w Stanach Zjednoczonych, bardzo dobrych, choć redagowanych po amatorsku przez kilka osób. To prawie nic nie kosztuje, a jest często sensowne i przydatne. I taka konkurencja zmusza do wysiłku. Polska prasa lokalna praktycznie jej nie ma, a strony internetowe wielbicieli danej miejscowości lub regionu są marne.
Wreszcie, zauważmy, prasa lokalna zupełnie się nie angażuje politycznie. Wynika to z trzech wymienionych powyżej powodów. Wielka szkoda tej utraconej demokratycznej szansy.