Poparcie dla białoruskiego prezydenta utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie, a kolejni byli przedstawiciele władz znajdują zatrudnienie w rosyjskich firmach. Utrzymywanie w Moskwie przedstawicieli elit władzy, którym w pewnym momencie było nie po drodze z Aleksandrem Łukaszenką, wygląda niczym hodowanie alternatywnej dla reżimu ekipy.
Z najnowszego sondażu renomowanego ośrodka NISEPI wynika, że Łukaszenkę popiera obecnie 31,6 proc. Białorusinów. Oznacza to, że choć ubiegłoroczny ostry kryzys walutowy został – przynajmniej na razie – zażegnany, popularność prezydenta nie wzrosła do przedkryzysowego poziomu ok. 50 proc. Niskie poparcie dla dyktatury nie ma znaczenia, dopóki w społeczeństwie panuje apatia, a Mińsk jest wspierany przez tani gaz i ropę z Rosji. Może się to zmienić, tylko jeśli Kreml odwróci się od białoruskiego sojusznika.
Przedsmak zagrożenia władze odczuły na własnej skórze przed wyborami prezydenckimi w grudniu 2010 roku. Zachodni (w tym polscy) politycy na poważnie rozważali scenariusz porozumienia z Rosją w sprawie zmiany władzy na Białorusi. Przez cały rok w rosyjskich mediach trwała ostra kampania czarnego PR wymierzona w Łukaszenkę. Rosjanie sondowali też możliwość wsparcia wybranych przedstawicieli opozycji. Na 10 dni przed głosowaniem obie strony porozumiały się jednak, co dało Mińskowi wolną rękę do brutalnego rozprawienia się z opozycją.
– Zachód powinien przestać próbować wpływać na Mińsk za pośrednictwem Moskwy – mówi DGP politolog Wadzim Hihin uznawany za głównego ideologa reżimu. Hihin nie ukrywa, że taki scenariusz budzi na mińskich korytarzach strach.
Reklama
Rosjanie tymczasem budują na Białorusi przyczółki. Gdy rok temu po wieloletnich naciskach Gazpromowi udało się wykupić wszystkie udziały w Biełtranshazie (operatorze sieci gazowej), ponadtrzykrotnie podwyższył pensje pracowników koncernu. Rosyjskie firmy inwestujące na Białorusi są oknem wystawowym niechcianej przez Łukaszenkę bliskiej integracji z Rosją.
Innym przejawem inwestycji na lepsze czasy jest zatrudnianie w Rosji zwolnionych białoruskich urzędników wysokiego szczebla, zwłaszcza wywodzących się z resortów siłowych. Nie dość, że w ten sposób ułatwia się dostęp Moskwy do tajemnic z ulicy Marksa (siedziba prezydenta Białorusi), to jeszcze w przyszłości będzie się na kim oprzeć, gdy Rosjanie zdecydują się wycofać poparcie dla Łukaszenki.
Najświeższym tego typu przykładem jest Siarhiej Martynau. Do sierpnia pełnił funkcję szefa dyplomacji. W październiku oficjalnie został specjalnym przedstawicielem naftowej spółki RussNieft (nie myślić z Rosnieftem) na Białoruś. Choć RussNieft nie należy do państwa rosyjskiego, ale do oligarchy Michaiła Gucerijewa, nowa pozycja w CV Martynaua jest dobrym przykładem ogólnej tendencji. W Rosji karierę kontynuują m.in. byli: minister spraw wewnętrznych gen. Uładzimier Nawumau (państwowy koncern Rostiechnołogii), szef KGB gen. Leanid Jeryn (koleje RŻD), szef kontrwywiadu wojskowego gen. Faryd Kancerau i wiceszef KGB gen. Walery Kiez (obaj – Gazprombank). Dla naftowego Łukoilu pracuje z kolei nie tylko dawny wicepremier Walery Kokarau (cywil), ale i eksszef administracji Łukaszenki płk KGB Urał Łatypow. – Ludzie służb dysponują wieloma ciekawymi dla Rosjan informacjami, a Moskwa z nich korzysta – mówił DGP emerytowany oficer białoruskiego KGB ppłk Walery Kostka.