Agnieszka Mitraszewska z „Gazety Wyborczej” w artykule „Znikający punkt, czyli światowe elity finansowe” zwraca uwagę na środowiska, które atakują wzrastające nierówności dochodów w społeczeństwie. Wskazuje, że tym problemem zajmują się „już nie tylko wojujący lewicowi profesorowie, jak Joseph Stiglitz”. Oczywiście, że nie tylko! Liberalizm nie oznacza ślepoty na problemy społeczne, tylko inne, skuteczne metody ich rozwiązania.
Do nierówności dochodów mogą doprowadzić dwa scenariusze. Przedsiębiorca, który wykaże się wyjątkową pracowitością czy też wpadnie na prosty, genialny pomysł, ma szansę stać się bogatym. Tu liberał nie da recepty typowej dla obecnych nastrojów we Francji czy nawet w USA – nie zaproponuje maksymalizacji podatków dla najzamożniejszych. Nie widzi potrzeby atakowania kogokolwiek, kto w uczciwy sposób pomnożył majątek. Miliardy na koncie mogą być nagrodą za dostarczanie dobrych programów operacyjnych (Bill Gates) czy środka komunikacji (Mark Zuckerberg). Nie trzeba ich specjalnie opodatkowywać, aby budżet wyciągnął od nich krocie.
Natomiast każdy liberał trzyma w sercu odrazę dla majątku zdobytego nieuczciwie. Może na podstawie monopolu na działalność albo pod parawanem koncesji czy innych moralnie nagannych metod ochrony własnej firmy przed konkurencją. A może dzięki używaniu depozytów bankowych do tworzenia wirtualnego bogactwa i przenoszenia kosztów takiej działalności na podatników. Nie na, powiedzmy, „bogatych podatników” – najwięcej tracą na stosowaniu magii ekonomicznej ci mało uposażeni, zwłaszcza ci, którzy próbowali się wybić o własnych siłach.
Tu liberał będzie nawet ostrzejszy niż Stiglitz. Nie będzie domagał się jednak 75-proc. podatku dla najbogatszych, bo raz, że to walka ze skutkiem, a nie z przyczyną, a dwa, bo niesprawiedliwie karze po równo tych, którzy do majątku doszli dzięki ciężkiej pracy, oraz tych, którzy dorobili się na nieuczciwej konkurencji. Zamiast tego liberał wyeliminuje czynniki, które prowadziły do łamania świętej zasady równości podmiotów gospodarczych – nieuczciwe prawo gospodarcze czy bankowe, bailouty czy monopole państwowe. Dzisiaj ktoś, kto proponuje naprawdę liberalne recepty, jest traktowany jak głupiec i sługus bogaczy. W istocie ma łeb na karku, zaś szefowie koncernów uwikłanych w brudną grę z państwem widzą w nim swojego głównego wroga.
Reklama