Wystarczy przypomnieć sobie ówczesną wizytę Obamy w niemieckiej stolicy. Żeby zobaczyć kandydata Demokratów, pod berlińską Kolumnę Zwycięstwa przyszło wówczas 200 tys. osób. Protokół złamała nawet kanclerz Angela Merkel, przyjmując pretendenta do Białego Domu w urzędzie kanclerskim. Dziś sympatia do Obamy nie jest już taka bezwarunkowa. Symptomatyczny rachunek Obamie wystawił niedawno niemiecki tygodnik „Die Zeit”. Wśród plusów wymienił reformę ochrony zdrowia i rynków finansowych oraz generalne odejście od bushowskiego imperializmu. Zganił go jednak za trzy sprawy: złamanie obietnicy zamknięcia obozu w Guantanamo, niedostrzeganie Europy jako strategicznego partnera dla Ameryki i nieskuteczność w naprawianiu amerykańskiej gospodarki.
Te słabości Obamy nie przekładają się jednak na poparcie Europejczyków dla Mitta Romneya. Według sondaży na Obamę głosowałoby 87 proc. Niemców i 67 proc. Francuzów. Poparcie dla republikanina sięga ledwie 4 proc. (Niemcy), może czasem 5 proc. (Francja, Wielka Brytania). Skąd ta niechęć? Pewnie upłynęło jeszcze zbyt mało czasu od rządów nielubianego w Europie George’a W. Busha. Byłemu gubernatorowi Massachusetts nie pomaga też straszenie Amerykanów „europejskim socjalistą” Obamą, zwolennikiem rozbudowanego państwa socjalnego i rozrostu administracji.
Obamie sprzyja też spora część Ameryki Łacińskiej. Ostatnio za obecnym prezydentem USA opowiedział się... Hugo Chavez. – Mam nadzieję, że to nie zaszkodzi Obamie, ale gdybym był Amerykaninem, to głosowałbym na niego. I odwrotnie. Gdyby Obama był mieszkańcem jednej z biednych dzielnic Caracas, pewnie głosowałby na mnie – powiedział niedawno znany ze swoich zatargów z Ameryką prezydent Wenezueli.
Romney mocną pozycję zdaje się mieć za to na przykład w Izraelu. Na ostatniej prostej do amerykańskiej kampanii włączył się tamtejszy premier Beniamin Netanjahu, sugerując, że Obama jest zbyt miękki wobec Iranu i krajów arabskich oraz że nie wywiązuje się dostatecznie z tradycyjnej roli protektora żydowskiego państwa. Według sondaży podobnie myśli większość Izraelczyków, co jest o tyle ważne, że aż 250 tys. z nich ma również amerykańskie obywatelstwo i będzie mogło głosować w dzisiejszych wyborach.
Reklama
Władimir Putin obserwuje amerykański wyścig z dystansem. Rosyjskiego prezydenta zapytano niedawno, czy nie obawia się zwycięstwa Romneya, który powiedział kiedyś, że „Rosja to dla Ameryki geopolityczny rywal numer jeden”. – Że uważa nas za rywala, to minus. Ale otwarcie formułuje swoje poglądy. I to jest plus. A my orientujemy się na plusy, a nie na minusy – odparł z uśmiechem Putin.