Kampania dobiegła końca, amerykanie głosują, wydaje się, że wszystko zostało już powiedziane. Jednak w żadnej debacie nie poruszono pewnej fundamentalnej kwestii.

Każda obelga została już wypowiedziana, każdy fakt został już możliwie źle zinterpretowany; każde stanowisko zdążyło zostać zmienione, dogłębnie przeanalizowane i skarykaturowane. Wiemy już, przynajmniej mniej więcej, jakie poglądy mają obaj główni kandydaci na kwestie opieki zdrowotnej, podatków, deficytu budżetowego i Iranu.

Pozostaje jednak pewne pytanie, które ma znaczenie nadrzędne, a wręcz fundamentalne, i które dotyczy kwestii, która nie pojawiła się podczas żadnej debaty, ani w żadnym artykule. A mianowicie: który kandydat na prezydenta USA, Mitt Romney czy Barack Obama, jest lepiej przygotowany do uratowania naszej cywilizacji w przypadku globalnego ataku zombie?

Ten najważniejszy w dziejach telefon o 3 nad ranem brzmiałby mniej więcej tak: „Panie Prezydencie, przykro nam, że musimy pana zbudzić, ale wygląda na to, że jakiś złośliwy patogen wskrzesił zmarłych i zamienił ich w kanibali, którzy pożerają żywych, szczególnie w Ohio i Virginii, które decydują o wynikach wyborów. Czy chciałby pan, żebym zwołał zebranie tych członków gabinetu, którzy nie jedzą w tej chwili swoich zastępców?”

Inwazja zombie, która jest wprawdzie mało prawdopodobnym wydarzeniem (tylko i wyłącznie z technicznego powodu – zombie nie istnieją), ale spełnia według Daniela W. Dreznera, autora książki „Theories of International Politics and Zombies” (Teorie polityki międzynarodowej a zombie) i profesora Tufts University, rolę „idealnego, elastycznego zagrożenia XXI wieku – to terroryzm, broń biologiczna i pandemia w jednym.”

Reklama

Drezner uważa, że zombie to pryzmat, przez który możemy ocenić to, jak rządy reagują na nadzwyczajne zagrożenia. Ma to oczywiste odniesienie do epoki, w której katastrofy zdają się nawiedzać nas ze wzmożoną częstotliwością.

Cywilizacyjna kruchość

Zombie zdają się być tematem, który nigdy się nie wyczerpie, jeśli chodzi o horrory – zarówno filmowe, jak i książkowe. Od czasu do czasu zainteresowanie nimi słabnie, ale wtedy uderza w nas wydarzenie, które zmusza ludzi do kontemplacji nad kruchością naszej cywilizacji i ograniczeniach rządów – jak atak na World Trade Center, głęboka recesja czy niedawny huragan Sandy. Drezner stwierdza, że filmy, komiksy i programy telewizyjne o zombie tak naprawdę nie są wcale o zombie: „Są one de facto o tym, jak ludzie reagują na takie zagrożenie.”

Jak zauważa Drezner, jednym z problemów, przed którymi stanąłby prezydent, byłby fakt, że atak zombie, jak wiele innych współczesnych kryzysów, miałby dość niejednoznaczne początki. Prawdopodobnie najpierw pojawiłby się jakiś koszmarny patogen, ale jego niszczycielskie działanie nie zaczęłoby się natychmiast. Telefon, który prezydent odebrałby w środku nocy zacząłby się raczej od słów: „Dzieje się coś złego, ale nie jesteśmy pewni co.”

W ciągu kilku dni stałoby się jednak jasne, że ocalenie ludzkości będzie wymagało od prezydenta podjęcia najcięższych i pozornie najbardziej okrutnych decyzji, jakie można sobie wyobrazić, a to wszystko w atmosferze paranoi, wszechobecnej śmierci i biurokratycznych nieporozumień.

Który z obecnych kandydatów na prezydenta miałby więc lepsze kwalifikacje do podejmowania decyzji koniecznych do poradzenia sobie z takim zagrożeniem? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy zrozumieć, jaka jest wizja roli rządu federalnego obu polityków.

Walka z zombifikacją

Jak już wiemy, Mitt Romney nie jest wielkim wielbicielem Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego. Można też założyć, że nie będzie chciał podwoić budżetów Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom ani Narodowych Instytutów Zdrowia – a to właśnie te instytucje, przy odrobinie szczęścia, mogłyby znaleźć antidotum na zombie-epidemię.

Obama z kolei uważa, że rząd federalny powinien w zarządzaniu kryzysowym grać główną rolę, a także że rząd jest ogólnie siłą dobra. Nadmierna szczodrość w wydatkach publicznych ma jednak swoje wady. Drezner uważa, że szanse na to, że wirus zombie wydostanie się właśnie z rządowego laboratorium, rosną wraz ze wzrostem wydatków państwa.

„Im więcej placówek i laboratoriów budują te instytucje,” mówi Drezner, „i im więcej przeprowadza się eksperymentów i badań nad niebezpiecznymi patogenami, tym większe prawdopodobieństwo, że jeden z nich wycieknie na zewnątrz.”

Jest jednak inna kwestia, która z kolei faworyzowałaby Romneya: zobowiązanie do powiększenia sił wojskowych. Jeśli wprowadzony zostanie stan wojenny – i jeśli konieczne będzie zamknięcie całych miast – prezydent będzie potrzebował ogromnych ilości żołnierzy (chociaż, jak zauważa Drezner, większa marynarka wojenna, o którą zabiega Romney, będzie mało użyteczna w walce z grasującymi po lądzie zombie).

Do tego taki kryzys wymagałby wybitnej zdolności do podejmowania decyzji, a tę posiada mało który przywódca. Romney mógłby w odniesieniu do zombie zastosować swoją teorię polityki międzynarodowej, jak twierdzi Drezner, i zwyczajnie naciskać na to, że „najlepszym sposobem na pokonanie zombie jest pokazywanie swojej siły i dyskusja.” To oczywiście nie byłoby szczególnie efektywne wobec istot nie wyposażonych w zdolność wyższego rozumowania.

Reakcja Obamy mogłaby jednak według Dreznera również nie być maksymalnie efektywna. „Najpierw spróbowałby wykazać duży stopień opanowania, ale to niestety mogłoby podążyć scenariuszem Bengazi i ludzie zaczęliby pytać o to, dlaczego nikt wcześniej nie zorientował się co się dzieje,” zanim ogłoszono by, że sytuacja jest pod kontrolą.

Wydaje mi się, że podczas obejmującego cały świat powstania zombie obywatele bardzo szybko traciliby zaufanie względem osób, które sprawiałyby wrażenie, że kłamią. Drezner również tak uważa i oboje zgodziliśmy się, że liderem, który miałby predyspozycje do zneutralizowania zagrożenia zombie, jest gubernator stanu New Jersey Chris Christie.

„Christie wyszedłby do ludzi i powiedziałby: ‘Nie bądźcie kretynami, to są zombie – jeśli was ugryzą, umrzecie,’” mówi Drezner. „Potrzebujemy kogoś, kto będzie w stanie mówić o wszystkim wprost, kogoś o mocnych nerwach.”

Dysfunkcja, katastrofa

Zarówno Romney, jak i Obama mają oczywiście pewne użyteczne cechy: Romney dowiódł, że jest mistrzem biurokracji podczas Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City w 2002 roku; Obama poprzez zabicie Osamy bin Ladena pokazał gotowość do podejmowania decyzji dotyczących czyjejś śmierci nawet w obliczu braku definitywnych informacji. Myślę, że można spokojnie stwierdzić, że obaj kandydaci byliby przydatni w czasie walki z zombie.

Jednak z drugiej strony, mogłoby być im trudno przezwyciężyć bardzo upolitycznioną sytuację wzajemnego obwiniania się, które zaczęłoby się wraz z wybuchem epidemii zombie i zyskiwałoby na intensywności w miarę pogarszania się sytuacji.

Można spokojnie założyć, że gdyby w trakcie ataku zombie prezydentem był republikanin, demokraci obwinialiby za kryzys George’a W. Busha, a gdyby u steru stał demokrata, konserwatyści winą obarczaliby system opieki zdrowotnej wprowadzony przez Obamę.

Żyjemy w czasach, w których kataklizmy zdają się rozwijać z coraz większą prędkością. Kiedy dodać do tego polityczne dysfunkcje i wszechobecny cynizm, dostajemy przepis na potencjalną katastrofę, czy to zawierającą zombie, czy nie.