Tekst polemiczny wobec felietonu prof. Marcina Króla >>> Czytaj tu
Po przeczytaniu Pana tekstu „Żal za lokalną prasą” pozwalam sobie nie zgodzić się z Panem. Nie będę polemizował z pierwszą częścią Pana artykułu – wszystkie gazetowe negatywy, jakie Pan opisał, znajdziemy nie tylko w tygodnikach lokalnych, lecz także w prasie ogólnopolskiej. Jest to poza tym Pana spojrzenie – Pan co innego uważa za istotne w naszych gazetach, ja zwracam uwagę na co innego i obraz opisany przeze mnie byłby inny. Nie podoba się Panu prasa lokalna – może się nie podobać.
Z definiowaniem przyczyn tej mizerii zgodzić się jednak nie mogę. Myli się Pan w kwestii przedruków. Siła gazet lokalnych leży w tym, że piszą wyłącznie o sprawach lokalnych i w ich profilu nie mieści się przedrukowywanie tekstów dotyczących innych zagadnień. Wydajemy poza tym gazetę dla czytelnika, który nie oczekuje od nas przedruków, tylko napisanych przez nas tekstów stworzonych na jego zamówienie rynkowe. Nasze gazety będą lepsze tylko wtedy, jeśli się bardziej postaramy. Ale czy nasi czytelnicy oczekują przedruków z gazet, którym nakłady spadają? Jestem pewien, że tak nie jest.
Nie zgadzam się także z Panem, że nasi dziennikarze nie mogą krytykować lokalnych samorządów ani ujawniać ich nieprawidłowości. Po pierwsze – mogą. Po drugie – robią to. Dysponuję egzemplarzami 44 różnych lokalnych tytułów. Jeśli znajdzie Pan jedną gazetę, która nie krytykuje burmistrza, radnych, starosty czy urzędników samorządowych – wydrukuję w moich „Pałukach” dowolny przysłany przez Pana tekst i zapłacę za niego po stawkach „Dziennika”.
Reklama
Nieprawdą jest, że prasa lokalna jako całość jest uzależniona od ogłoszeń przetargowych i innych dawanych przez samorządy. Jeśli tacy wydawcy byli, dawno zbankrutowali, bo bojąc się burmistrza i nie dbając o czytelników, stracili nakład i padli (nie biorę pod uwagę oczywiście gazet samorządowych, bo to jest dział propagandy, a nie dziennikarstwa). Ja nie znam takich polskich gazet lokalnych. Jestem tego tak pewien, że gotów jestem przyjąć następny zakład: jeśli się mylę, wydrukuję w „Pałukach” tyle „przedruków z ważnych tygodników ogólnokrajowych”, ile wydawnictw lokalnych uzależnionych od ogłoszeń dawanych przez samorządy Pan mi wskaże. Gazet samorządowych, jak napisałem wyżej, nie biorę pod uwagę, bo tu rynek nie ma nic do rzeczy, tu wchodzi w grę marketing polityczny.
Co mam Panu odpowiedzieć na zarzut cenzury – „równie mocnej, jak ta za czasów minionych”? Gazety są prywatną własnością tych, którzy sami decydują, jakie mają one być. Ten, kto gazetę założył, decyduje o jej profilu. Może go wyznaczyć jak chce. Jeśli mu się spodoba – może ją zrobić politycznym orężem partii, z którą sympatyzuje. Może. To jest cenzura? Jeśli tak zrobi, ktoś inny w mieście założy swój tygodnik, który będzie walczył z jego tytułem. Jeden będzie miał kolor zielony, drugi – czerwony. Trzeci wydawca założy tygodnik o kolorze czarnym. Czwarty – niebieskim. Są miasta, gdzie tak właśnie kształtował się lokalny rynek prasowy. Gdzie tu cenzura? To wolna wola przedsiębiorców. Ten z nich, który w końcu zauważy, że dziennikarstwo to niezależność, będzie trzymał równy dystans do wszystkich sił politycznych. Cenzura? Ten ostatni na pewno przeżyje, inni najprawdopodobniej zbankrutują lub już zbankrutowali. Taki jest rynek gazet lokalnych. Ten, komu gazetę ktoś cenzurował, upadł, bo czytelnik lokalny jest tak samo wyczulony na rzetelność prasy jak każdy inny i u nas działa dokładnie to samo prawo, które zmiotło ze sceny ogólnopolski dziennik „Życie” (lukrowali wicepremiera Tomaszewskiego i ludzie przestali im ufać). A tym, którzy wbrew powyżej wyłożonym zasadom utrzymali swoje „czerwone” lub „zielone” gazety, udało się to dzięki ich wyrazistości, przystawalności słów do czynów i do osoby właściciela oraz dzięki czytelnikom, którzy chcieli mieć takie właśnie pismo. Gdzie tu cenzura?
Wykłuwa Pan mi oczy internetem, ale czy był Pan na naszej stronie internetowej? Na stronie „Tygodnika Podhalańskiego”? „Przełomu”? Internet nie jest zagrożeniem dla prasy lokalnej, przeciwnie – jest bardzo pomocny w zdobywaniu rynku. Dziennikarze amatorzy też nie są zagrożeniem dla dziennikarzy zawodowych, których zatrudniamy. Kto napisze lepszy tekst?
No i na koniec rodzynek. Pisze Pan, że trzy wymienione przez Pana przyczyny mizerii prasy lokalnej dają w efekcie to, że prasa lokalna „zupełnie nie angażuje się politycznie”. Szanowny Panie! Czy ma Pan na myśli takie zaangażowanie, jak w roku 1956 „Po Prostu”? „Prawo i Życie” w 1968? „Trybuna Ludu” w 1982? „Rzeczpospolita” za IV RP? Gazeta jako uczestnik życia politycznego, jako organ poglądów swojego wydawcy czy naczelnego? Tu muszę Pana zmartwić. Nie jest tak i nie będzie. Nie z powodu tego, że zaniedbujemy tak wspaniałą możliwość rozwoju, jaką są przedruki. Nie dlatego, że siedzimy w kieszeni u burmistrza. I nie dlatego, że mamy się kiepsko, bo czytelnika nam zabiera internet. Prasa lokalna nie angażuje się politycznie, gdyż nie jesteśmy politykami, tylko dziennikarzami. Gdybyśmy byli politykami – można byłoby wejść z nami w koalicję, w ciche spiski, obłaskawić. Tak się nie dzieje. Piszemy oczywiście o polityce, i to dużo. Z pozycji obserwatora, a nie konkurenta do władzy. Za to właśnie nasi lokalni politycy najbardziej nas nie lubią. Za to nas podają do sądu, gdy na przykład krytykujemy sposób przeprowadzenia konkursu na dyrektora ośrodka zdrowia – właśnie wróciłem z takiego procesu wytoczonego naszej gazecie.
Oczywiście są i lokalne niezależne gazety wydawane przez polityków. Były, są i będą. Muszą być – tego wymaga wolność prasy. Ale jeśli policzymy łączny nakład gazet, w imieniu których piszę, zobaczymy, że to one kształtują obraz niezależnej prasy lokalnej i są jej głównym nurtem.
Pisze Pan: „Wielka szkoda tej utraconej demokratycznej szansy”. A ja na to odpowiadam: polska niezależna prasa lokalna jest jednym z mocnych filarów demokracji.