Uczestnicy tegorocznych protestów, które od stycznia sporadycznie wybuchają w Jordanii, zwracają uwagę, że to przełomowe zmiany, bo w poprzednich demonstracjach żądano jedynie naprawy, ale nie obalenia reżimu.

W październiku król Jordanii Abdullah II rozwiązał parlament i mianował już czwartego w tym roku premiera - Abdullaha Ensura, próbując powstrzymać rosnącą opozycję wobec swoich autorytarnych rządów, tak ze strony Bractwa Muzułmańskiego, jak i świeckich ruchów domagających się sprawiedliwości społecznej.

Dzień później odbył się wiec zorganizowany przez Bractwo Muzułmańskie, w którym wzięło udział 10 tysięcy ludzi. Żądano wtedy przyspieszenia reform politycznych.

Premier Ensur podwyżkę cen paliw próbował uzasadnić dziurą budżetową sięgającą 3,5 miliarda jordańskich dinarów (5 miliardów dolarów). Gaz używany do gotowania, a przez wiele ubogich rodzin również do ogrzewania domów, zdrożał o ponad połowę, a diesel i nafta o jedną trzecią. We wtorek późnym wieczorem stacje benzynowe w Ammanie były zakorkowane, samochody ustawiały się w długich kolejkach, by zdążyć zatankować przed północą, gdy w życie wchodzą podwyżki cen.

Reklama

Protestujący nie są przekonani do tłumaczeń premiera o dziurze budżetowej. Jeden z uczestników protestu niósł transparent z napisem: "Nie chcę, by z moich podatków finansowano łapówki urzędników".

Inni skandowali: "Gdy król spekuluje, lud protestuje", odnosząc się do znanej w Jordanii słabości króla Abdullaha do hazardu. Trzy dni wcześniej sąd skazał byłego szefa służb wywiadu na 13 lat więzienia za korupcję i nakazał zwrot 34 milionów dolarów oraz zapłacenie kar w wysokości 30 milionów dolarów. Był to pierwszy proces wysokiego rangą polityka, do którego doszło na fali protestów społecznych w Jordanii.

W Ammanie tysiące osób protestowały w centrum stolicy na placu położonym w pobliżu siedziby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych; według relacji świadków protesty przebiegały spokojnie. Niektórzy z demonstrujących próbowali rozpocząć okupację placu i zapowiadali na środę dalsze protesty.

W położonych na północy krajach miastach As-Salt i Al-Mafrak demonstranci palili opony, blokowali ulice. W As-Salt policja użyła gazu łzawiącego przeciwko protestującym, którzy próbowali spalić samochody zaparkowane przed pustą rezydencją premiera Jordanii.

W niektórych miastach demonstranci poszli o krok dalej i wznosili hasła przeciwko królowi, za co w Jordanii grożą trzy lata więzienia.

W proteście brały udział nie tylko zorganizowane siły polityczne. Poza lewicowymi działaczami i Bractwem Muzułmańskim, na ulicę wyszło wielu zwykłych ludzi, których nie stać po podwyżkach na zakup paliw - twierdzą świadkowie.

"Ogłaszamy, że od jutra władze obowiązuje godzina policyjna. Jeśli zobaczymy na ulicy kogoś z rządu, to go aresztujemy i zastrzelimy" - napisał jeden z jordańskich aktywistów na Twitterze; jego hasło natychmiast obiegło sieci społecznościowe.