Stanowiska może stracić trzy czwarte funkcjonariuszy KGB.
Pogłębiające się tarcia w białoruskiej elicie władzy nakładają się na coraz gorszą sytuację finansową państwa. Jeśli dodać do tego nawracającą falami presję ze strony Rosji, pozycja prezydenta Aleksandra Łukaszenki staje się coraz słabsza.
– W czasie wyborów prezydenckich 2010 r. urzędnicy i funkcjonariusze ciężko pracowali, by zagwarantować Łukaszence zwycięstwo. W zamian tradycyjnie oczekiwali dowodów wdzięczności. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło – mówi DGP Julia Słucka, szefowa Informacyjnego Biura Solidarności z Białorusią. We wrześniu 2012 r. urzędnicy średnio otrzymywali 4,5 mln rubli, czyli 530 dol. W dolarowym ekwiwalencie to wciąż mniej, niż zarabiali przed ubiegłoroczną dewaluacją. Ludzi reżimu czekają też masowe zwolnienia. Przed kilkoma dniami Łukaszenka zapowiedział ogromne cięcia w KGB. Narasta niezadowolenie w szeregach dotychczasowych zwolenników reżimu.
– Po co im 12 tys. ludzi, niech zostanie 3 tys. najbardziej oddanych państwu. Reszta niech idzie, gdzie chce – mówił prezydent o redukcjach w KGB. Także w powołanym niedawno na wzór amerykańskiego FBI Komitecie Śledczym już zapowiedziano korektę liczby zatrudnionych.
Władze zaczynają też cofać urzędniczą (nomenklaturową) prywatyzację. W październiku Łukaszenka zrenacjonalizował dwa zakłady cukiernicze – mińską Kamunarkę i homelski Spartak. Oficjalny powód pokrywa się z realnym: firmy nie wypełniły sugestii zmniejszenia importu i zwiększenia eksportu.
Reklama
W sierpniu dodatnie do tej pory saldo wymiany handlowej zmieniło się w ujemne. Rosja powiedziała bowiem „dość” uprawnianej od półtora roku kontrabandzie. Białoruś eksportowała produkty wytworzone z rosyjskiej ropy jako rozpuszczalniki i rozcieńczalniki, dzięki czemu nie musiała odprowadzać do Moskwy cła. – Mińsk działał jak przemytnik. Sprzedawał towar, który w papierach był rozpuszczalnikiem, a w rzeczywistości, po wyładowaniu np. na Łotwie, okazywał się benzyną – tłumaczy DGP ekonomista Piotar Marcau. W 2012 r. Mińsk zyskał na tym 2,5 mld dol., a kraj stał się największym na świecie eksporterem „rozpuszczalników”.
Podczas gdy Białoruś zyskiwała miliardy, Rosja dostała do rąk znakomite narzędzie nacisku na Mińsk. Przez pierwsze półtora roku przymykała na proceder oczy. Później zażądała zaprzestania przemytniczego biznesu, ale nie domagała się zwrotu niezapłaconego cła. Teraz i to się zmieniło. Przed tygodniem rosyjski minister energetyki Aleksandr Nowak oświadczył w rozmowie z gazetą „Wiedomosti”, że Rosja domaga się od sąsiada zapłacenia za sprzedane na Zachód pseudorozpuszczalniki.
Kończące się pieniądze zmuszają Łukaszenkę do renacjonalizacji, cięcia liczby urzędników czy wreszcie zapowiedzianej na 2013 r. legalizacji sprzedaży ziemi cudzoziemcom (to sprzeczne z konstytucją, ale takimi szczegółami nikt się nie przejmuje). Do tego nad władzami wisi konieczność spłaty zaciągniętych kredytów. Marcau szacuje, że w 2013 r. będzie to ok. 4 mld dol. Na razie cierpią na tym urzędnicy niższego i średniego szczebla. Ale to wystarczy, by jeszcze bardziej spadło poparcie Łukaszenki, które i tak nie przekracza już nawet 30 proc.