Powoli zmniejszają się różnice między płacami w najbogatszych i najbiedniejszych regionach kraju. W tych ostatnich większym podwyżkom sprzyjają ogólnie niski poziom wynagrodzeń i wyższa inflacja oraz, co ciekawe, bezrobocie.

W dziewięciu województwach zmniejszył się dystans, jaki dzieli przeciętne wynagrodzenie w przemyśle od średniej płacy w tym dziale gospodarki – wynika z szacunków DGP na podstawie danych GUS. I tak np. w pierwszych dziesięciu miesiącach tego roku zarobki w woj. świętokrzyskim były o 11 proc. mniejsze od średniej krajowej. Z kolei w tym samym okresie ubiegłego roku były niższe o 12,2 proc. Relacje te poprawiły się także w województwach: kujawsko-pomorskim, lubelskim, lubuskim, łódzkim, podlaskim, warmińsko-mazurskim, wielkopolskim i zachodniopomorskim. To przede wszystkim efekt tego, że wzrost wynagrodzeń w tych województwach był najwyższy i wyniósł 4,6–5,7 proc. przy przeciętnych podwyżkach wynoszących 4,3 proc. Przy tym z wyjątkiem Wielkopolski i woj. łódzkiego zarobki najbardziej podskoczyły w regionach najbiedniejszych i o wysokim bezrobociu.

Jest to tylko z pozoru paradoksalne. Zdaniem ekspertów płace wzrosły najbardziej w najmniej rozwiniętych regionach kraju, bo są tam bardzo niskie. I nawet przy spowolnieniu gospodarki oraz wysokim bezrobociu przedsiębiorcy muszą je tam podnosić, aby nie stracić pracowników. – Inaczej mogą wyjechać do dużych aglomeracji, gdzie płaci się znacznie lepiej, albo udać się za granicę – ocenia Piotr Bujak, główny ekonomista Nordea Banku. Zastrzega, że mimo dość wysokiego procentowego wzrostu płac w najmniej zasobnych regionach kwoty podwyżek nie są duże. Bo jak wynika z danych GUS, np. płace w woj. warmińsko-mazurskim poskoczyły w ciągu roku średnio o ponad 150 zł, a w woj. świętokrzyskim o nieco ponad 180 zł. – Nie zachwiało to przedsiębiorstwami, bo mimo spowolnienia gospodarczego firmy są na ogół nadal w dobrej kondycji finansowej – twierdzi Bujak.

Jest też inny powód większych podwyżek w najsłabszych województwach. Okazuje się, że w tych regionach inflacja szalała najbardziej, a łaskawsza była dla bogatszych – z wyjątkiem Wielkopolski. Nie ma jeszcze danych za dziesięć miesięcy, ale tak było w pierwszym półroczu tego roku. Wtedy ceny najbardziej wzrosły w województwach: podkarpackim, warmińsko-mazurskim, świętokrzyskim, lubelskim i podlaskim – o 4,2–4,5 proc. Tymczasem na Śląsku inflacja osiągnęła poziom 3,5 proc., a na Mazowszu 4 proc. – Wzrost cen prawdopodobnie zwiększył roszczenia płacowe pracowników, które pracodawcy musieli w pewnym stopniu uwzględnić – wyjaśnia Bujak.

W skali kraju podwyżki były jednak stosunkowo małe, gdyż realne wynagrodzenie (po uwzględnieniu inflacji) w tym dziale gospodarki zwiększyło się tylko o 0,4 proc. Jego wzrost ograniczała nie tylko pogarszająca się koniunktura gospodarcza i niepewność związaną z kształtowaniem się jej w przyszłości, lecz także coraz trudniejsza sytuacja na rynku pracy. GUS podał wczoraj, że w październiku liczba zarejestrowanych bezrobotnych zwiększyła się o 15,9 tys. do blisko 2 mln.

Reklama

W efekcie przeciętna stopa bezrobocia liczona dla całego kraju podskoczyła do 12,5 proc. z 12,4 proc. we wrześniu i była o 0,7 pkt proc. wyższa niż przed rokiem. Przy tym najgorsza jest sytuacja na rynku pracy w woj. warmińsko-mazurskim, gdzie stopa bezrobocia wzrosła do 19,8 proc. Najniższa stopa bezrobocia jest w woj. wielkopolskim – 9,2 proc.

Zdaniem analityków wzrost liczby bezrobotnych spowodowany był rejestrowaniem się osób, którym wygasły umowy na czas określony. A przedsiębiorstwa nasiliły zwolnienia. Jedne z powodu pogarszającej się koniunktury gospodarczej, a inne dlatego, że miały kłopoty finansowe. Równocześnie w październiku zakończyły się prace sezonowe w turystyce, ogrodnictwie, leśnictwie i budownictwie. Część osób, która je wykonywała, nie znalazła innego zajęcia i dlatego zarejestrowała się w urzędach pracy. Do grupy osób bezrobotnych dołączyli też ci, którzy zakończyli uczestnictwo w programach aktywizacji zawodowej.

Eksperci nie mają wątpliwości, że również w listopadzie i grudniu przybędzie zarejestrowanych bezrobotnych. Z ich prognoz wynika, że liczba osób bez zajęcia wzrośnie do końca roku o 100–120 tys. – A stopa bezrobocia może osiągnąć w końcu grudnia poziom 13,2 proc. – twierdzi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.

Będzie to hamować wzrost płac. W przemyśle może być on jednak wyższy od inflacji. Jednak w całym sektorze przedsiębiorstw, do którego zalicza się oprócz firm przemysłowych także firmy budowlane, handlowe, transportowe, zajmujące się magazynowaniem i usługowe, analitycy oczekują spadku siły nabywczej wynagrodzeń. Już po dziesięciu miesiącach były one realnie o 0,2 proc. niższe niż przed rokiem.

ikona lupy />
Stopa bezrobocia w poszczególnych województwach / DGP