Unia Europejska nie jest w stanie zrozumieć nacjonalistycznych sił, które czają się tuż pod jej powierzchnią, a siły te były zawsze w stanie doprowadzić Europę do koszmaru - ostrzega George Friedman, szef ośrodka Stratfor.

Ostatni tydzień upłynął pod znakiem wydarzeń w strefie Gazy, jednak tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wojna została wygrana bez inwazji lądowej Izraela, ale z użyciem ataków z powietrza i ataków rakietowych z obu stron. Izrael nie miał „apetytu” i być może siły, aby zniszczyć Hamas. Hamas z kolei nie miał wystarczającej siły, aby zmusić Izrael do zmiany swojej polityki, ale chciał osiągnąć symboliczne zwycięstwo.

Zarówno Hamas jak i Izrael zdecydowały, że kontynuacja walki nie ma sensu, dlatego podmioty te pozwoliły Amerykanom i Egipcjanom pobłogosławić porozumienie.
Każdy z irańskiego Bractwa Muzułmańskiego zaczął już odgrywał tu jakąś rolę, ale wtedy kurtyna wydarzeń zapadła. Najpewniej jednak za jakiś czas znów się podniesie. Oczywiście nie było to błahe dla tych, którzy bezpośrednio mieli do czynienia z tym konfliktem, jednak w efekcie sam konflikt zmienił niewiele.

W tym kontekście skupienie uwagi na wyborach w Katalonii może się wydać wręcz frywolne, ale natura geopolityki jest taka, że ciche i osobliwe wydarzenia w dłuższej perspektywie mogą mieć większe znaczenie niż te, które zajmują czołówki gazet.

Katalonia to region położony w północno-wschodniej Hiszpanii. Jej stolica, Barcelona, jest drugim największym miastem w Hiszpanii, a także jednym z przemysłowych i handlowych centrów kraju. Katalonia to również region, w którym przez dekady działał istotny ruch niepodległościowy, dążący do oddzielenia regionu od reszty kraju.

Reklama

Podczas wyborów regionalnych w Katalonii, które miały miejsce w ostatnią niedzielę, partia wspierająca niepodległość (Związek i Unia - Convergencia i Unio – przyp. tłum) pozostała silny, ale stała się jednocześnie bardziej złożony. Jej przewodniczący i jednocześnie premier Katalonii Artur Mas zwołał wybory, gdyż chciał w ten sposób zmierzyć poparcie dla potencjalnego referendum niepodległościowego w sprawie secesji Katalonii. W wyniku wyborów partia Massa straciła 12 miejsc w parlamencie, ale za to inna, bardziej lewicowa partia popierająca niepodległość (Republikańska Lewica Katalonii – przyp. tłum.), podwoiła ilość miejsc w parlamencie. W sumie partie, które wspierają niepodległość regionu, zwiększyły mandaty o jeden i mają większość dwóch trzecich, aby móc zwołać niewiążące referendum w sprawie secesji.

>>> Czytaj też: Niepodległa Katalonia stałaby się drugą Grecją

Bez wdawania się w zawiłości lokalnej polityki można powiedzieć, że trwający już dłuższy czas spór pomiędzy Barceloną a Madrytem pogłębił się w wyniku kryzysu finansowego oraz pytania, w jaki sposób będzie podzielony ciężar zadłużenia.

Początkowo premier Katalonii Artur Mas nie opowiadał się za niepodległością, chciał raczej większej autonomii dla Katalonii. Mas chciał dogadać się z Madrytem w taki sposób, aby ciężar oszczędności położony na Katalonię mógł zostać złagodzony. Madryt odrzucił jednak tę propozycję, co skłoniło Masa w stronę poparcia dla niepodległości i zwołania wcześniejszych wyborów. Niedzielne wyniki tych wyborów zintensyfikowały i zradykalizowały ruch niepodległościowy w Katalonii.
Co prawda partie niepodległościowe głównego nurtu straciły, ale mniejsze i bardziej lewicowe partie zyskały. Ośrodek Stratfor spodziewa się, że wraz ze wzrostem napięć gospodarczych w Europie trend ten będzie przybierał na sile.

Europejski imperatyw granic

Od czasów II Wojny Światowej obowiązywała podstawowa zasada, że europejskie granice są święte i nie będą zmieniane. Europejczycy bali się bowiem, że jeśli kwestia granic znów stanie się problemem w Europie, wówczas na Starym Kontynencie mogły się obudzić napięcia, które doprowadziły do II Wojny Światowej.
Owa zasada o świętości granic nie była rzecz jasna w pełni respektowana. Granice Serbii zostały siłą zmienione po wojnie w Kosowie (notabene Hiszpania jest jednym z czterech krajów UE, które nie uznały Kosowa).

Choć w tym przypadku mieliśmy do czynienia z terytorialnymi roszczeniami jednego kraju wobec drugiego, to już nie mieliśmy do czynienia z wewnętrzną rewizją granic danego państwa. W tej drugiej kwestii nasuwają się dwa słynne przykłady: „aksamitnej rewolucji”, w wyniku której z Czechosłowacji wyłoniły się dwa państwa: Republika Czeska oraz Republika Słowacka.

>>> Polecamy: Stratfor: Polska potrzebuje nowej strategii. Warszawa powinna inwestować w obronność

Oczywiście zasada świętości granic nie wyklucza decentralizacji czy też fragmentacji krajów w mniejsze byty, co miało miejsce zarówno w przypadku Jugosławii jak i Związku Radzieckiego. Rok 1990 przyniósł falę pojawienia nowych państw, które wcześniej były elementami większych, transnarodowych podmiotów. Czasami proces ten przebiegał pokojowo, czasami nie.

Napięcia te pomimo zmian terytorialnych nie przestały jednak istnieć. Francuskojęzyczna Walonia oraz flamandzkojęzyczna Flandria były do siebie wrogo nastawione już od czasów powstania Belgii w XIX w.

W wyniku zmian terytorialnych po I Wojnie Światowej na terytorium Słowacji i Rumunii znalazły się duże populacje Węgrów, które pozostały na tych terenach po rozwiązaniu monarchii Austro-Węgierskiej. Od czasu do czasu dochodzi o rozruchów o charakterze nacjonalistycznym wśród węgierskiej populacji w Rumunii i na Słowacji, domagających się zjednoczenia z Węgrami.

Istnieje również szkocki ruch secesjonistyczny w Wielkiej Brytanii. Irlandia Północna aktualnie pozostaje pokojowa, ale region ten również przechowuje ruchy secesjonistyczne. Włochy także mają tego typu ruchy.

W większości przypadków ruchy te nie są czymś, co bierze się na poważnie. Nawet kataloński ruch jest daleko od uzyskania niepodległości Katalonii. Nie jesteśmy w takim momencie historii Europy, w którym żądania jednych państw wobec innych doprowadzają do zmiany granic. Jesteśmy raczej w sytuacji, kiedy wzrastająca liczba ruchów secesjonistycznych sprawia, że zmiana granic z czegoś niedorzecznego staje się czymś coraz bardziej możliwym do wyobrażenia.

Ewolucja tego typu nie jest wcale błahą sprawą, ponieważ w takich przepadkach bardziej niż wiarygodność liczy się trajektoria wydarzeń. W miarę upływu czasu, jak będą wzrastać napięcia w Europie, to co było na początku niewyobrażalne, bardzo szybko może stać się realne.

Ostatni szczyt UE poświęcony budżetowi Wspólnoty zademonstrował stopień, do jakiego to interesy narodowe i nacjonalizmy rządzą państwami europejskimi.
Gra w Europie toczy się obecnie o to, kto będzie dźwigał ciężar oszczędności, które narzuca europejski system polityczny i ekonomiczny. Czymkolwiek chciałaby być Europa, w rzeczywistości władza polityczna spoczywa w rękach państw narodowych, a prezydenci i premierzy tych państw są wybierani przez swoich obywateli. Premierzy i prezydenci odpowiadają przed swoimi wyborcami, a ci chcą odsunięcia od siebie kosztów.

Aktualny spór wokół budżetu UE jest wygodną okazją dla rządów, które chcą zademonstrować swoim wyborcom, że są czujni w sprawie zmniejszania kosztów oszczędności.

Poziom zgryźliwości i wzajemnej wrogości krajów, które zawiązywały między sobą koalicje w celu odepchnięcia od siebie finansowego ciężaru podczas ostatniego szczytu UE, był zaskakujący, jeśli spojrzymy na to z perspektywy roku 2000. Struktury Unii Europejskiej ulegają szybkiemu procesowi przekazywania władzy z powrotem na szczebel narodowy.

Pytanie o to, kto będzie dźwigał ciężar oszczędności, staje się kwestią równie dzielącą.

Katalonia przez długi czas utrzymywała, że jest wobec Hiszpanii oddzielnym narodem, ze swoją własną historią i kulturą, który zawsze miał pewien stopień autonomii. Kwestia ta jednak pozostawała przez pewien czas w uśpieniu. Gdy jednak okazało się, że członkostwo Hiszpanii w UE niesie za sobą konkretne konsekwencje finansowe, tradycja katalońskiego nacjonalizmu z pozycji pewnej nostalgii przekształciła się w swoisty wehikuł, za pomocą którego próbuje się przenieść gospodarczy ciężar z ramion Barcelony na barki Madrytu.

Trudne dziedzictwo nacjonalizmu

W Europie istnieje niezwykle ważna tradycja romantycznego nacjonalizmu. W swojej wersji liberalnej sprowadza się ona do przekonania, że każdy naród ma prawo do samostanowienia. Problem jednak zaczyna się w momencie, gdy chcemy zdefiniować naród.

Dla przedstawicieli tradycji romantycznej pojęcie narodu jest definiowane przez wspólny język, historię, kulturę itp, (naród jako pewna wspólnota etniczna – przyp. tłum.).

Wedle drugiej tradycji naród może być definiowany na zasadzie postrzegania siebie. Naród istnieje wówczas, gdy jego przedstawiciele postrzegają siebie jako niezależnych obywateli (członków pewnej wspólnoty politycznej, a nie etnicznej – przyp. tłum.).

Romantyczny nacjonalizm zawiera jednak w sobie pewien konflikt. Otóż nacjonalizm taki wyklucza jakiekolwiek konkurencyjne roszczenia jego części składowych, stając się wówczas bardziej narzędziem opresji niż wyzwolenia. W odpowiedzi na to pewne części składowe z wielu przyczyn uciekają się skonstruowania tożsamości narodowych, co w efekcie destabilizuje całość. Europejski nacjonalizm może stać się zatem całkiem destabilizujący, a w swojej wojującej formie – może być nawet brutalny.

Hymnem Unii Europejskiej jest “Oda do Radości” z dziewiątej symfonii Ludwiga van Beethovena. Utwór ten jest celebracją wyzwolenia, które przyniosła ze sobą Rewolucja Francuska. Wyzwolenie miało nie tylko indywidualny charakter, ale także zbiorowy, tzn. wyzwoliło narody od panowania dynastii. Było to możliwe dzięki połączeniu idei praw jednostkowych, samostanowienia narodów i narodowej tożsamości. Unia Europejska została zbudowana m.in. po to, aby wcielić te wartości w życie. Wartości te choć wciąż istnieją, to są poddane dużej presji. Pojęcie narodu bowiem zamiast zmierzać w kierunku budowania politycznej wspólnoty, zaczyna generować napięcia pomiędzy różnymi aktorami, którzy uczestniczą w grze o sumie zerowej. Z pewnością nie jest to sytuacja, o której marzył Beethoven.
Równie interesujące wydaje się być to, co przytrafiło się Katalończykom – pochowane nacjonalizmy w ramach istniejących państw stały są już gotowe do zakwestionowania legitymizacji krajów, takich jak Hiszpania, oraz domagają się wyzwolenia.

To co rozpoczęło się podczas aksamitnej rewolucji w pokojowej i rozsądnej formie, teraz może stać się mniej przyjazne głównie ze względu na bolesne dla gospodarki efekty kryzysu finansowego.

Czy pojawią się jeszcze inne nacjonalizmy, które pod pretekstem prawa do samostanowienia zechcą pozbyć się ze swoich barków ekonomicznego obciążenia? Łatwo jest zdyskredytować taki archaiczny sentyment jako coś, co nie może w chwili obecnej zdestabilizować Europy. Ale w europejskiej historii niewiele jest wydarzeń, które mogłyby uzasadniać tego typu pewność.

Ważne jest, aby ocenić to z punktu widzenia jednej z najbardziej ekstremalnych konsekwencji, którą możemy obserwować dziś w strefie Gazy. Syjonizm to ruch, który wyrósł z europejskiego nacjonalizmu w wydaniu romantycznym i odcisnął swoje piętno na żydowskiej historii, kulturze i religii, legitymizując prawo do posiadania żydowskiego państwa.

Nacjonalizm palestyński również wyrósł z tradycji europejskiego nacjonalizmu. Idea państwa narodowego, która zakorzeniła się w świecie arabskim pod koniec XIX wieku i była później wspierana przez arabskie ruchy lewicowe, także wiele czerpała z tradycji zastępowania europejskich imperiów przez państwa narodowe.
Widzimy tutaj tę gorzką stronę „Ody do radości”, która jest mocno zakorzeniona w geografii. Aby istniał naród, musi on posiadać również swoje własne miejsce. Nawet po Rewolucji Francuskiej narody walczyły o swoje miejsce w Europie. Okupacja Europy i Zimna Wojna w latach 1945-1991 zawiesiły tę rzeczywistość, zaś jeszcze w latach 1991 - 2008 roku wydawało się, że owo zawieszenie będzie trwać wiecznie. Bardzo powoli to, co było wcześniej nie do pomyślenia, staje się naciągane, a to co wydawało się naciągane, staje się „jedynie mało prawdopodobne”.

Romantyczny nacjonalizm może doprowadzić do realizacji ludzkich marzeń, ale i koszmarów – i zazwyczaj działa w obu tych kierunkach. Strefa Gazy bardziej przynależy do koszmaru, Katalonia zaś bardziej do marzeń. Trzeba jednak pamiętać, że w większości przypadków, a w Europie w szczególności, odległość pomiędzy marzeniami i koszmarami nie jest tak wielka, jak zwykło się uważać.

Ekonomiczne obciążenia powstałe na skutek kryzysu dzięki potężnym strukturom Unii Europejskiej są obecnie sprzężone z romantycznym nacjonalizmem. Sama Unia jednak nie jest w stanie zrozumieć tych sił, które czają się tuż pod powierzchnią, a siły te były zawsze w stanie doprowadzić Europę do koszmaru.

To wszystko jak na razie jest niewyobrażalne, ale europejska historia to właśnie historia tego, co początkowo było trudne do wyobrażenia. Wątpię, aby założyciele syjonizmu w XIX wieku przewidzieli, że będą mieli tego typu problemu jak dziś w strefie Gazy.

Tekst został opublikowany za zgodą ośrodka Stratfor.

"Gaza, Catalonia and Romantic Nationalism" is republished with permission of Stratfor.

George Friedman – amerykański politolog, założyciel i dyrektor ośrodka analiz strategicznych Staratfor, nazywanego prywatną agencją wywiadowczą. Jest autorem głośnej książki z 2009 roku pt.: "Następne 100 lat. Prognoza na XXI w." (The Next Hundred Years: A Forecast for the 21st Century).