Pierwszy odruch nakazuje rzecz trzeźwo skrytykować. Bo statystyki pokazują niezmiennie, że przerzucanie ludzi z etatów na firmę nie jest bynajmniej oznaką zdrowia gospodarki. Według OECD im państwo bardziej rozwinięte, a PKB na głowę mieszkańca okazalszy, tym odsetek samozatrudnionych niższy. Najwięcej zarejestrowanych przedsiębiorców (tak w okolicach nawet 50 proc. populacji) mają bowiem takie potęgi gospodarcze, jak Indonezja, Kolumbia czy Azerbejdżan. W zachodnim świecie normą jest raczej 10–15 proc. Najbogatsze gospodarki świata cechuje jeszcze coś: tam najlepiej zarabiają specjaliści. A tacy ludzie – przekonuje jeden z najbardziej renomowanych teoretyków HR Edward Lazear – rzadziej pracują na własny rachunek. Wśród przedsiębiorców odwrotnie. Dominują osoby o bardziej pogmatwanych ścieżkach kariery. Tacy, co to niejednego już w życiu spróbowali, ale w niczym się tak naprawdę nie specjalizują, raczej skaczą od zlecenia do zlecenia, dopasowując się do potrzeb rynku. Jeśli im się w biznesie powiedzie, to świetnie. Ale jeśli nie, to mają poważny problem i dużo mniejsze szanse na równie wysokie zarobki, co pracujący na etacie specjaliści – dowiedli niedawno Thomas Astebro (University of Toronto) oraz Peter Thompson (Florida International University).
Oczywiście przedsiębiorczość jest dziś fetowana na wszelkie możliwe sposoby. Bo to ona tworzy miejsca pracy i napędza gospodarkę. To wszystko prawda. Ale pod warunkiem, że biznes wypali. Rzeczywistość jest jednak taka, że ogromna część samozatrudnionych to de facto osoby półbezrobotne i mniej produktywne niż pracujące dla kogoś. Mają zazwyczaj problem z przejściem na kolejny stopień rozwoju (brak kapitału), dlatego większość małych biznesów rozpada się (lub zamiera) przed upływem dwóch lat. Albo w najlepszym wypadku wszystko pozostaje samozatrudnieniem tylko na papierze. De facto takie firmy pracują jak koledzy na etatach. Tyle że mają więcej obowiązków (księgowość, samodzielne opłacenie składek), a mniej przywilejów (urlop, zdolność kredytowa, chorobowe).
Z drugiej jednak strony nie można zamykać oczu na przemiany cywilizacyjne. Firmy działające w warunkach współczesnej gospodarki coraz częściej pracują w trybie projektowym. A do takich zadań lepiej zatrudniać podwykonawców związanych z firmą dużo luźniej niż etatowcy. I firmy będą to robić, czy się to komuś podoba, czy też nie. Dlatego warto dostrzec również tkwiące w samozatrudnieniu pozytywy. Na przykład wzrost zadowolenia pracownika. Dziesięć lat temu szwajcarski ekonomista Bruno Frey pokazał to na przykładzie 23 krajów (w tym również Polski). W prawie każdym z nich (jedynym wyjątkiem była Nowa Zelandia) bycie swoim własnym szefem dawało większą satysfakcję niż praca na etacie. Praca na swoim podoba się zwłaszcza menedżerom średniego szczebla. Tym zbyt małym, żeby decydować o treści swojej pracy, a już na tyle doświadczonym, by irytować się bezsensem niektórych korporacyjnych praktyk i zadań. Oni, przechodząc na firmę, odżywają.
Może więc jednak nie trzeba tak bardzo bać się wyrwania z korporacyjnego etatowego kieratu i rozwinąć skrzydła? No cóż, jeśli obecne trendy na rynkach pracy się utrzymają, pewnie większość z nas będzie miała w swoim zawodowym życiu prędzej czy później okazję sprawdzić to na własnej skórze.
Reklama
ikona lupy />
Rafał Woś, dziennikarz DGP / DGP